niedziela, 14 lipca 2013

Wpis sentymentalny - mieć znowu 5 lat :)

Tak na chwilę, tak na momencik, mieć 5 lat. Przed sobą niekończące się wakacje, dni wypełnione bieganiem na bosaka, łapaniem żab i jaszczurek, ganianiem kur, robieniem babek z piasku. Kłótnie z rodzeństwem przeplatać zgodnym jedzeniem czerwonych porzeczek z krzaka i wyjadaniem maku prosto z makówki (to chyba dziś zabronione). Popołudniową drzemkę spędzać w cieniu, gdy babcia/mama/tata czyta "Dzieci z Bullerbyn", "W pustyni i w puszczy" albo "Księgę dżungli". Wieczorem iść do cioci, po mleko prosto od krowy. A gdy dorośli oglądają "Dynastię" poganiać się z kuzynami, pobrudzić czystą sukienkę i wrócić do domu z otartym kolanem. Zasypiać w połowie słowa i budzić się z czystą i spokojną głową.

buraczki od Pani Basi i Pana Kazia

Tak na chwilę, choćby we śnie...mieć znowu 5 lat.

Mam takie potrawy, które w magiczny sposób cofają mnie do dzieciństwa. Wspomnienie o nich otwiera odpowiednie szufladki w głowie. Parzaki z jagodami - wieczorne podróże po mleko, bieganie z kuzynami i spijanie jeszcze ciepłej śmietanki "od wściekłej krowy", ciasto z rabarbarem - prodiż, babcia Cz i czytanie książek po zacienionej części domu, a do tego herbata miętowa - słodka, lepka i zimna. Kanapki z polędwicą, zupa szczawiowa, pierogi i pyzy z serem, mogłabym wymieniać dalej - śliniąc się i uśmiechając. To cała masa wspomnień i emocji, które nie tylko wywołują głód i głupkowaty uśmiech. To chwile gdy uświadamiam sobie, że już nie biegamy na bosaka a babcie nie straszą nas diabłem w studni, że "to se nie vrati" i że bliżej nam do bycia rodzicami niż dziećmi.

Inne okno, inny widok - ten sam dom, ta sama energia.

Ten weekend był szczególny pod wieloma względami. W ten weekend zabawiłam się w córkę i wnuczkę i z pełną premedytacją wepchnęłam mamę i babcię do kuchni. Był rosół i był barszcz i właśnie o tym drugim dziś będzie.

To nie jest wykwintne i odkrywcze danie, to prawdopodobnie nie jest nawet "najsmaczniejsze" na świecie danie. Jest to jednak dokładnie ten smak, który odkrywaliśmy z braćmi gdy mieliśmy swoje 2, 3 czy 5 lat. Siedzieliśmy przy stole, siłą do niego zaciągnięci, zmordowani, rozpaleni słońcem i ani trochę głodni. Buzie nam się nie zamykały, aż pojawiał się on - barszcz z ziemniakami. Robiła go prababcia a my pochłanialiśmy jeden talerza a następnie dokładkę. Dorośli kręcili głowami, że tyle potrafimy zjeść. Stół stał pod oknem, mieściły się przy nim 3 osoby, w oknie była firanka a widok był (jest) na dom sąsiada.

Jedyne zdjęcie barszczu (niestety bez skwarek)

Barszcze czerwony zabielany.
Źródło: prababcia Stefa, babcie Czesia i Halinka :)

Składniki 
siłą wyciągnięte i ustalone proporcje. Całość na oko i doświadczenie.

1 kg obranych buraków
1.5 litra wody
1 łyżka* octu spirytusowego (tak, tak, nie jabłkowy, nie winny, spirytusowy!)
0,5 łyżeczki** soli
cukier do smaku
1 opakowanie śmietany 18% (w oryginale była lekko kwaśna, zbierana z bański)
szczypta mąki pszennej (aby się nie zważyła śmietana)

Jako dodatki: gotowane ziemniaki - utłuczone, skwarki albo z braku skwarek zrumieniona cebulka.

Przygotowanie
Obrane buraki kroimy w słupki albo w plastry. Wkładamy do garnka, zalewamy wodą. Gotujemy na bardzo, bardzo małym ogniu około godziny. Pamiętamy by się buraki za mocno nie gotowały, bo zbrązowieją, zdejmyjemy szumowiny gdy się pojawią. Gdy buraki będą miękkie dodajemy sól i ocet - jednocześnie. Nie mieszamy (nie wiem dlaczego, ale dopytam). Czekamy aż barszcz naciągnie smakiem, sprawdzamy (wtedy już chyba można zamieszać) czy nam smakuje, dodajemy wg uznania octu, soli czy cukru.
W miseczce łączymy śmietanę z mąką, hartujemy ją chochelką gorącego barszczu. Wlewamy śmietanę do gotującego się (na bardzo małym ogniu) barszczu, chwilę odczekujemy i możemy jeść.

Podanie: na środek talerza nakładamy ziemniaki, zalewamy barszczem (tak by cześć ziemniaków pozostała nietknięta - nie chodzi tu o względy estetyczne a smakowe), na koniec posypujemy ziemniaki skwarkami (nie mogą nasiąknąć barszczem, mają pozostać chrupiące).
Jemy i cofamy się o 28 lat :)

*/** - do smaku i na oko. Po długich rozmowach babcia przy pomocy mamy ustaliły, że zacząć należy od takiej ilości, a potem dodawać do smaku. Dla mniej odważnych - zacznijcie od połowy tego co napisałam :).

3 komentarze:

agnieszka pisze...

Nie wróci ale jest w nas i pokażesz to następnemu pokoleniu - ja pokazuję :)

Unknown pisze...

A ja tęsknie za latami 90...cieszę sie że mogłam przeżyć swoje nastoletnie lata właśnie w tamtych momencie...wspaniałe lata, zero technologi łączących ludzi a mimo to kontakt z ludzmi był o niebo lepszy niż teraz, gdy mamy pod nosem wszystkie nowinki technologiczne i nic nie wiemy o sobie ;) życie było prostsze i ciekawsze...Przez cały rok czekalo się na te dwa miesiące gdy zaczna się wakacje, ogniska, dyskoteki, niekończące sie rozmowy na ławce ze znajomymi do białego rana, nie bylo nic a jednak przez żaden dzień sie nie nudziliśmy, człowiek nawet w deszcz potrafił znależć sobie ciekawe zajęcie...Gdyby ktoś wynalazl wehikuł czasu oddałabym wszystkie pieniądze by znowu choć na chwile cofnąc się do tamtych lat...;(

cozerka pisze...

Agnieszka - też tak myślę i mam nadzieje, że przyszła radość na umorusanych twarzach będzie lepsza niż powroty do przeszłości :)
Sylwia - poza czasami przedszkola wracam jeszcze do początku 2000 - studia, masa czasu, dużo imprez, cudowni ludzie....ale to inna kategoria wspomnień. Marzy mi się wehikuł do tych czasów w poniedziałki i piątki...a w głowie mam "piątek weekendu koniec i początek" :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...