wtorek, 20 listopada 2012

Uśmiechnij się!

Post pisany ponad tydzień.... czasami tak bywa, że wszystko dzieje się na raz i na drobnostki, które uśmiechają nam dzień brakuje czasu. Ja się na to nie obrażam, ja się na to ciesze. Lubię prace. Dlatego też aby nadal się cieszyć, minutka na rzeczy ważne a drobne. I nim zacznę mój wieczorny "drugi etat" przedstawiam Wam szybki post.



Listopad to trudny miesiąc, może nawet trudniejszy niż styczeń (który jest uważany za najbardziej depresyjny miesiąc). Słońca coraz mniej, zmiana czasu wybija z rytmu, pierwsze przenikliwe zimno, coraz mniej błękitnego nieba i liści na drzewach, śniegu który rozjaśni ulice jeszcze nie widać.
W tramwajach i autobusach ścisk - wszyscy ubierają się w coraz grubsze kurtki i płaszcze. I w tym nieszczęsnych środkach komunikacji miejskiej jest nam albo za zimno (jeszcze nie grzeją), albo za gorąco (zaczęli grzać i co zrobić z czapką, szalikiem i płaszczem?!?!). Na ulicach korki, więc w samochodzie coraz dłużej i niecierpliwie - bo to albo mgła albo deszcze.
Jakby tego było mało to jeszcze jak wychodzimy i wracamy jest ciemno. Nic tylko obrazić się!

I się obrażają, ludzie się na siebie obrażają. Fukają, kąsają, obrzucają nienawistnymi spojrzeniami, ochrzaniają. Ja wiem, jest trudno. Jest tak dużo rzeczy i spraw, które psują nam humory - kryzys, polityka, upadek kultury, zmierzch cywilizacji, dziury w jezdni, drożyzna na półkach...wymieniać dalej? Ale czy musimy dorzucać sobie jeszcze te wzajemne ofukiwanie i nękanie - wzrokiem, słowem, gestem?


Dlatego proszę UŚMIECHNIJ SIĘ! Ja się na Ciebie nie gniewam. Ja się przesunę aby zrobić Ci miejsce. Nie ma problemu, że się zaczepią nam torebki, w końcu to tramwaj. Bardzo przepraszam, nie chciałam nadepnąć Ci na nogę. Serio!! Jak czytam książkę ze słuchawkami na uszach, a stoisz za moimi plecami to Cię nie widzę. Dlatego też proszę, dotknij mojego ramienia, nie musisz mówić, patrząc Ci w twarz będę wiedziała i schowam książkę i ustąpię Ci miejsca. Fukania i obgadywania za moimi plecami, gdy mam nos w książce, a w uszach muzykę, efektu nie przynoszą. Serio, serio.


Ponieważ czasami trudno o uśmiech od nieznajomych, w niedzielny poranek ładuje baterie od Pani O. Jej mądrość, radość i zadziorność działają jak witamina C, bezchmurne niebo i dobra muzyka jednocześnie. I dlatego (i z wielu innych powodów) karmię ją scones. Są pyszne, są grzeszne, są niesamowicie sycące i uzależniające. Z dużą ilością masła i dżemem morelowy z lawendą dają siłę do uśmiech przynajmniej do środy - polecam! Niby bułeczki, niby kruche ciastko....trzeba spróbować.

 

Scones z rodzynkami
Źródło: J.Oliver "Każdy może gotować"

Składniki:
120 g rodzynek lub mieszanki suszonych owoców + sok pomarańczowy
450 g mąki
3 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki sody oczyszczonej
120 g masła (użyłam zimnego)
2 duże jajka
5 łyżek mleka

do podania: masło, dżem, świeże owoce, bita gęsta śmietana...czego dusza zapragnie!

Przygotowanie
Piekarnik rozgrzewamy do 200 C. W niewielkiej miseczce namaczamy owoce w soku pomarańczowym (tak by zaledwie je przykrył), odstawiamy i bierzmy się za przygotowywanie ciasta.
W misce mieszamy mąkę, z proszkiem do pieczenia, sodą i masłem. Ja to zrobiłam w malakserze na trybie pulsacyjnym, można rękoma rozkruszając jak kruche ciasto aż do uzyskania konsystencji okruchów chleba - czyli nie mieszamy za długo.
W innym naczyniu mieszamy jajka, mleko i rodzynki odsączone z soku pomarańczowego. Łączymy suche składniki z mokrymi, szybko zagniatamy miękkie, suche ciasto.
Na oprószonym mąką blacie/stolnicy rozwałkowujemy placek grubości 2 cm i wycinamy ciasteczka kółka (wykrawaczka 7 cm). Powinno wyjść 10. Ja uklepałam okrągły placek i przecinałam go na pół aż do uzyskania odpowienich kawałków (takich "ząbków" widać na jednym ze zdjęć jaki kształt uzyskałam).

Wierzch smarujemy odrobiną mleka i wstawiamy bułeczki do piekarnika. Pieczemy 12-15 minut, w tym czasie zarumieją się i urosną. Przed podaniem delikatnie przestudzić na kratce. Podawać ciepłe z ulubionymi dodatkami.

Smacznego i duuużo uśmiechy :)

piątek, 2 listopada 2012

Sernik czekoladowy jak marzenie.

Krocze ulicami a w słuchawkach Frank Sinatra śpiewa My way na zmianę z Moon River, najlepsze z najlepszych piosenek. Przemykam przez ulice, skacze przez kałuże, brodzę w liściach albo ślizgam się po pierwszym jesiennym śniegu. W mgliste rano, ciemne już popołudnie i zupełnie czarne noce, pełne świateł odbijających się w szybach i mokrych chodnikach. Przechodzę tą jesień z mieszaniną uczuć, myśli i nadziei. Uśmiecham się w drodze do prac i z pracy, trzymając mocno kciuki aby się układało.
W domu szybkie dania, głownie makaron i wok. Obkładam się książkami i stronami w internecie szukając alternatywy na późne obiadokolacje. Uczę się gotować na dwa dni i planować pieczenie chleba tak by nie musieć wstawać do piekarnika po północy.
A dziś po raz pierwszy pomyślałam bardzo roztropnie o prezentach gwiazdkowych i ten ciut spokojniejszy dzień spędziłam nad obmyślaniem list Św. Mikołaja.


Jeśli chodzi o jedzenie to wczoraj przeżyłam totalną porażkę - spalił mi się i zapadł w siebie chleb, nie upiekło i rozpłynęło się ciasto, a do smarowidła z dyni dodałam chyba cukru zamiast soli, bo jest niezjadliwe. Na szczęście w czeluściach komputera spoczywają zdjęcia sernika, a w głowie znany na pamięć przepis.
Przepis na kawałek cudownego, czekoladowego, sycącego ciasta, które rozpływa się w ustach, zaspokajając w nienachalny sposób ochotę na czekoladę. Jak ja to kocham! Uwielbiam! Małe skarby na stole.

Mając do obdzielenia więcej niż 10 osób, zdecydowałam się upiec mini serniczki. Wyszły super, a porcja była w sam raz sycąca. Ilość mini serniczków zależy od tego jakich foremek użyjemy i czy wypełnimy je masą po brzegi czy też nie.
 

Sernik czekoladowy 

Źródło: The Hummingbird Bakery Cookbook

Składniki (wszystkie w temp. pokojowej)
900 g serka śmietankowego
190 g drobnego cukru
1 łyżeczka esencji waniliowej (użyłam ziarenek z 1 laski wanilii)
4 jajka
200g gorzkiej/deserowej czekolady

200 g ciasteczek digestive
2 łyżki kakao
150 g roztopionego masła.

Składniki na 1 tortownice 23 cm, lub 16 muffinek.
Piekarnik rozgrzany do 150 stopni.

Przygotowanie

Najpierw baza.

Rozdrabniamy ciasteczka w melakserze (albo jak to robi Nigella Lawson - rozdrabniamy za pomocą foliowej torebki i wałka) a następnie dodajemy roztopione masło, przesiane kakao i mieszamy aż do uzyskania konsystencji mokrego piasku. Wysypujemy na wyłożoną papierem na dnie tortownice(albo wyłożone papilotkami foremki na muffinki), ugniatamy ręką albo łyżką i wstawiamy do lodówki.

Sernik
Ser, cukier i wanilie ubijamy na wolnych obrotach mikserem aż do uzyskania gładkiej i jednolitej masy.  Dodajemy po jednym jajku, dodając kolejne dopiero jak poprzednie połączy się dobrze z masą serową. Miksując sprawdzamy czy część masy nie zostaje na ściankach miski, albo dnie. Jeśli tak się dzieje, zbieramy szpatułką.
Miksujemy aż do uzyskania kremowej i gładkiej konsystencji.

Czekoladę roztapiamy w kąpieli wodnej. Roztopionej czekoladzie dajemy sekundę by przestygła. Do roztopionej czekolady dodajemy łyżkę lub dwie masy serowej aby wyrównać temperatur. Łączymy masę serową z czekoladą łyżką.

Wylewamy na wcześniej przygotowany spód (spodki, jeśli robimy wersję mini). Ustawiamy tortownice/formę na muffinki w większej i głębszej foremce. Napełniamy ja do 2/3 wysokości foremek w których będziemy piec sernik.

Wstawiamy do rozgrzanego do 150 stopni piekarnika i pieczemy 40 minut w tortownicy, około 25/30 min foremkach na muffinki. Ważne by nie przepiec! Środek sernika po dotknięciu ma wydawać się lekko niedopieczony (będzie miękki). Piekąc w moim niepewnym piekarniku sprawdzałam serniczki od 20 miuty.,
Studzimy sernik w formie, przestudzony przkrywamy folią i wstawiamy do lodówki na minimum 2 godzin, a najlepiej na całą noc.

Częstujemy naszych bliskich i siebie :)

Smacznego!

niedziela, 21 października 2012

Zupa dyniowa bez wysiłku :)

Spotykamy się raniutko i lekko zmarznięci od porannej mgły, albo zmęczeni po sobotnim wieczorze jedziemy po dynie. Jest 10 a w Warszawie na ulicach całkiem spory ruch, mgła i jesienne przesilenie. Kierowcy wydają się być tym stanem lekko rozkojarzeni i rozdrażnieni. Na szczęście w samochodzie humory dopisują.
Dojeżdżamy w momencie gdy właściciele stoisk z dyniami rozkładają swoje stanowiska. Z daleka poprzez mgłę widzimy góry dyń, z bliska widać że są we wszystkich rozmiarach i wielu kształtach.

Wybieramy to co nam potrzeba - kilka do wycinania, 1 wielkości głowy, 3 małe hokkaido, 4 malusieńkie ozdobne, po sznurku kolorowych papryczek i uciekamy, bo opadająca mgłą jest lodowata.
Gdy wjeżdżamy do Warszawy po mglenie ma śladu i jest naprawdę ciepło.


Na obiad będzie dyniowa, prosta i bezproblemowa. Zupa jest skrótem przepisu znalezionego w książce Valentina Warnera "What to eat now: autumn & winter". Nie wiem skąd u mnie w domu ta książka i nie pamiętam kiedy ją kupiłam. Dziś przeglądając ją znalazłam przepis na Dad's pumpkin soup. Przepis prosty, choć rozciągnięty w czasie, skróciłam i uprościłam (z braku czasu i niektórych składników). Wyszła pyszna słodko-dyniowa, ale zupełnie nie mdła zupa. Dodatek cynamonu i gałki nie robią z niej deseru, są gdzieś w tle, słabo wyczuwalne, ale to dobrze. W oryginale do zupy trafia jeszcze sherry (którego nie miałam) i myślę, że jeśli macie to powinniście dodać na samym końcu, a potem pogotować zupę jeszcze z 10/15 minut.


Zupa dyniowa
Inspiracja*: Valentin Warner "What to eat now: autumn & winter"

Składniki
2 kg dyni (obranej i pokrojonej na niewielkie kawałki)
2 cebule pokrojone w drobną kostkę
125 g masła
1 kawałek kory cynamonu
szczypta świeżo startej gałki muszkatołowej
2 płaskie łyżeczki soli w płatkach
pieprz do smaku
1,5 litra bulionu (użyłam ekologicznej kostki z niską zawartością soli)**


Do podania:
Prażone pestki dyni/słonecznika
Sól w płatkach, ja użyłam czarnej.

Przygotowanie

W garnku o grubym dnie dusimy na maśle cebulę aż będzie zupełnie miękka, ale nie zrumieniona. Po kilku minutach wrzucamy do garnka dynie, szczyptę gałki i cynamon. Mieszamy i przykrywamy przykrywką (ja dodałam wcześniej 4 łyżki wody). Od czasu do do czasu mieszamy. Gotujemy aż dynia będzie miękka. Mojej zajęło to około 30 minut.
Dolewamy bulion, czekamy aż się wszystko zagotuje, wyjmujemy cynamon i miksujemy zupę aż do uzyskania gładkiej konsystencji.
Gotujemy jeszcze chwilę i podajemy.

Ja posypałam swoją zupę pestkami dyni i słonecznika a dodatkowo posypałam płatkami soli.  Czarnuszka albo grzanki też byłyby super i wędzona sól. Ale to może innym razem.

Smacznego!


* W oryginalnym przepisie zupa podawana jest w zapiekanej wydrążonej dyni a proces jej gotowania znacznie wydłużony. Na koniec autor do zupy dodaje sherry, przelewa zupę do wydrążonej dyni i wstawia całość do piekarnika. Kiedyś odważę się przygotować tak zupę...na razie wystarcza mi tak przerobiony przepis
** W przepisie autor pisze o 4 kg dyni, którą wydrąża się, zostawiając około 2 cm warstwę przy skórce. Dokonałam magicznych obliczeń w głowie i wyszło mi, że zupa jest z 2 kg dyni, bo reszta zostaje na pestki i wazę. W oryginale jest 1,7 l bulionu - ja zdecydowałam się dać mniej, bo zupa bliska gęstości pure jest super :)

niedziela, 14 października 2012

Hummus en Fuego

Mijają kolejne dni i tygodnie a na Wasabi cisza. Miną mój ukochany wrzesień, teraz powoli mija październik. W powietrzu czuć mocną jesień, czasami o poranku i wieczorem pachnie już mrozem. Przez ostatnie tygodnie pędzę i na nowo uczę się mieć mniej czasu. Wracam do domu i niby siadam a tak naprawdę gonię dalej. Jem to co robi się szybko i z zamkniętymi oczami. Niestety nie mam czasu na nowości. Na szczęście przyzwyczajam się do nowego rozkładu dnia (który cieszy mnie niezmiernie) i liczę, że za dzień lub dwa ogarnę się na nowo i zorganizuje tak jak należy.

Ale od czego jest archiwum. Nim zaprezentuje sernik czekoladowy chwila z ognistym i jesiennym hummusem - Hummus en Fuego. Czy "Hummus en Fuego" nie wygląda i nie brzmi ładnie? Bardzo podoba mi się ta nazwq.

Zostawiając nazwę a wracając do smaku. Nie potrafię go opisać, jest dla mnie znany i zupełnie nie znany. Orzech włoski smakuje zupełnie inaczej i w połączeniu z ciecierzycą jest naprawdę miłym odkryciem. Autorka przepisu podała swój hummus z oliwkami i kolendrą, a ja posypałabym go ziarenkami granatu (gdybym miała wtedy pod ręką). Ciekawie jest z tą papryką, która podgrzana w oleju nie jest pikantna czy ostra, a raczej ciepła i rozgrzewająca. Nie pali na języku tylko ogrzewa całe ciało. Mi się podoba.



Hummus en Fuego 
Źródło: 101 Cookbooks

Składniki
Oliwa paprykowa:
1/2 szklanki oliwy extra virgin
1 1/2 łyżeczki płatków papryczki chilli

Hummus z orzechami
3/4 szklanki orzechów włoskich delikatnie wcześniej podpieczonych
2 szklanki ciecierzycy
1 ząbek czosnku
sok z połowy cytruny (2 łyżki)
1/2 szklanki gorącej wody (użyłam zalewy z ciecierzycy)
1/4 szklanki oliwek, pokrojonych (pominęłam)
kolendra (pominęłam)

Przygotowanie:
Dzień lub dwa wcześniej przygotujemy paprykowa oliwę. W rondelku podgrzewamy oliwę (tak jak chcielibyście udusić cebulkę). Wyłączamy i dodajemy papryczkę. Zostawiamy aby ostygła i odstawiamy najlepiej na kilka dni. Ja zrobiłam to tego samego dnia (reszta oliwy czeka sobie dzielnie w słoiczku).

Z podpieczonych orzechów delikatnie "ocieramy skórkę". Ja postąpiłam tak jak z orzechami laskowymi - wysypałam na czystą ściereczkę i delikatnie roztarłam w rękach. Wydmuchałam to co odpadło ;)

Najpierw do malaksera wrzucamy orzechy i rozdrabniamy aż będą miały strukturę piaski (w tym miejscu nie przesadzałam, lubię hummus o lekko grudkowatej konsystencji). Następnie, dodajemy większą część ciecierzycy (można całą), 1 lub 2 łyżki oliwy z chilli (ale bez chilli, samą oliwę), czosnek i sok z cytryny. Jeśli hummus jest za gęsty dodajemy partiami gorącą wodę (lub tak jak ja zalewę z ciecierzycy). Miksujemy aż do uzyskania satysfakcjonującej nas konsystencji (ja wolę lekko grudkowatą, nie za gładką). Na końcu doprawiamy do smaku - sokiem z cytryny, solą, ostrą papryką.

Podajmy skropione hojnie paprykową oliwą, posypane płatkami ostrej papryki. Można dodać część niezmiksowanej ciecierzycy, posiekane oliwki i świeżą kolendrę.

Ja posypałam papryką i polałam oliwą. Do tego kawałek dobrego pieczywa i chyba nic mi więcej nie potrzeba.

Spróbujcie i smacznego :)


sobota, 22 września 2012

Wrześniowe serniko-brownie

W taki dzień jak dziś mogłabym nie wychodzić z domu. Za oknem raz wiatr i słońce, raz chmury i deszcz. Wieje, zimno i tylko raz po raz wpadające przez okno promienie ogrzewają pokój (doświetlany i tak lampami).
Koc i gazety, radio w kuchni, bulgocący w woku ajwar, czekające na blacie w kuchni serniko-brownie z śliwkami. Nawet pies poddaje się leniwej aurze i przechadza się między kanapą a poduszką na parapecie.


Nie jestem wielbicielką serników, więc serniko-brownie to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Postanowiłam jednak spróbować, ale nadać ciastu jesienny charakter. Dodałam więc, zamiast malin, truskawek czy wiśni, szybkie powidła śliwkowe z odrobiną cynamonu.
Bardzo to dobre wyszło, sernikowa część wbrew moim obawom jest super, śliwkowy dodatek zasmakował także Bartkowi (a o nie lubi śliwek w czekoladzie). Ciasto jest słodkie, sycące, z delikatnie kwaskowatym i cynamonowym smakiem śliwek. Świetne na ten dzień na kanapie :)


Szybkie powidła śliwkowe do ciasta

Składniki:
400g śliwek węgierek
1,5/2 łyżki brązowego łyżki
0,5 łyżeczki cynamonu (albo do smaku) 

Przygotowanie
Śliwki myję, pozbawiam pestek a następnie miele (w maszynce albo malakserem). Wrzucam na patelnie i smażę często mieszając. Gdy śliwkowa masa zgęstnieje dodaje cukier i cynamon. Smażę jeszcze chwilę. Próbuję jak smakuje i zestawiam z ognia do wystygnięcia.

Serniko-brownie z szybkimi powidłami śliwkowymi
Źródło: White Plate

Składniki:
200 g gorzkiej czekolady
200 g masła
400 g cukru pudru (można dać mniej)
5 jajek
100 g mąki
500 g sera kremowego (Liska poleca mielony ser w pudełku marki President)
cukier waniliowy lub 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
Śliwkowe powidła z przepisu powyżej, lub ulubione niesłodkie powidła (liska dodała 200 g drylowanych wiśni lub malin (mogą być mrożone) )

Przygotowanie:
Piekarnik nastawić na temp. 170 st C.
Blaszkę 20x30 cm wysmarować masłem i wyłożyć papierem.
Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej, ostudzić.
Masło i 250 g cukru pudru zmiksować na gładką masę. Następnie dodać 3 jajka - wbijając po jednym i dobrze miksując przed dodaniem kolejnego.
Wlać roztopioną czekoladę, dalej miksować. Następnie dodać mąkę.
3/4 mikstury wlać do blaszki.

W drugiej misce utrzeć ser, resztę cukru (dodałam mniej niż 150 g), jajka i cukier waniliowy. Masa powinna mieć gładką konsystencję.
Wylać masę serową na masę czekoladową.
Na wierzch wyłożyć resztę masy czekoladowej i powidła śliwkowe (lub ułożyć owoce.
Piec 45-60 minut. (Przepis zaleca 40-45 min, ale ja piekę 1 h). Studziłam w ciepłym, ale otwartym piekarniku.

Smacznego

środa, 5 września 2012

Kremowy sernik bananowy bez pieczenia.

"Zrób sernik" słyszę i robię. Robię raz, dwa dni później kolejny a potem jeszcze raz i wczoraj przed wyjazdem kolejny. Przy pierwszym jest masa ubrudzonych misek i niepewność co do żelatyny w płatkach. Ten ostatni robiłam jednocześnie się pakując i zrobił się prawie sam. Mam nadzieje, że cieszy B, który jest teraz dwudniowym słomianym wdowcem (ale jutro już wracam!). Tyle serników w przeciągu 12 dni i tylko kilka zdjęć na telefonie.



Sernik jest lekki, kremowy, "serkowy" i mocno bananowy. Ma konsystencje musu, który opiera się na ciasteczkowym, kruchym spodzie. Przepis pochodzi z książki "The Hummingbird Bakery Cookbook", która jest pełna przepysznych przepisów na ciasta, babeczki i ciasteczka. Jak na razie nie jest mi dane spróbować innego ciasta, bo w kółko robię ten serniczek.....


Bananowy sernik bez pieczenia.
Źródło: The Hummingbird Bakery Cookbook

Składniki:
Masa sernikowa
6 listków żelatyny (używałam tej kupionej w Marks & Spencer i używałam 8 ponieważ wydały mi się mniejsze niż inne)
200 g obranych bananów, rozgniecionych + trochę do ozdoby
70 ml soku z pomarańczy
300 g śmietankowego serka (użyłam Piątnicy)
110 g miałkiego cukru
3 żółtka
250 ml śmietany kremówki
Spód
200 g ciasteczek (digestive, chociaż używałam też innych)
150 g roztopionego masła

Dodatkowo przyda się 23 cm tortownica z wyjmowanym dnem, które lekko smarujemy masłem i wykładamy papierem do pieczenia.

Przygotowanie
Rozdrabniamy ciasteczka w melakserze (albo jak to robi Nigella Lawson - rozdrabniamy za pomocą foliowej torebki i wałka) a następnie dodajemy roztopione masło i mieszamy aż do uzyskania konsystencji mokrego piasku. Wysypujemy na wyłożoną papierem na dnie tortownice, ugniatamy ręką albo łyżką i wstawiamy do lodówki.
W tym czasie przygotowujemy masę serową.
Żelatynę namaczamy zgodnie z opisem na opakowaniu i odstawiamy na bok.
W garnuszku podgrzewamy rozdrobione banany z sokiem z pomarańczy aż się rozgotują - ja pomagam moim widelcem (zajmuje to niecałe 5 minut). Gotowe banany odstawiamy na bok by lekko przestygły.
Mikserem ubijamy serek, cukier i żółtka aż do uzyskania gładkiej masy. Ubijamy śmietanę i delikatnie łączymy z masą serową.
Następnie odciskamy z wody namoczoną żelatynę i rozpuszczamy w lekko przestudzonej (nie gorącej) masie bananowej. Powoli łączymy banany z masą serową, najlepiej dodając najpierw łyżkę lub dwie masy serowej do bananów, aby wyrównać temperatury. Mieszamy delikatnie aż masy dobrze się połączą.
Wylewamy masę na wcześniej przygotowany spód, przykrywamy delikatnie formę folią tak by nie dotykała powierzchni i wkładamy do lodówki na 2 godziny, albo całą noc. Gdy masa się zetnie dekorujemy plasterkami bananów.

Smacznego!


niedziela, 19 sierpnia 2012

Pierogi raz!

W domu pierogi robiły się jakoś same. Czy robiłyśmy je we dwie z mamą, czy mama sama to szło szybko. Raz, dwa i pierogi na kolacje są. U rodziców królowały zimą pierogi z kapustą i grzybami (nadal uważam, że lepszych nie ma) a przez pozostałą część roku z serem - samym serem, doprawianym na ostro startą cebulką, albo ze szczypiorkiem (chociaż lepsze te z cebulką). Ruskich w domu nie było i bardzo długo (pewnie do początki studiów) uważałam, że ruskich nie lubię. Jadłam wszystkie inne tylko nie ruskie. Tak już miałam. Ale studia jak to studia - jedzenie w barze mlecznym, albo wydziałowym barku. Wybór bywał średni i negatywna selekcja sprawiła, że zaczęłam jeść ruskie. Okazało się, że są smaczne i je polubiłam. Przyznać trzeba, że na Wydziale Psychologii UW za moich czasów ruskie były bardzo OK, a Bartek mówi, że nadal są niezłe.



Wczoraj zachciało mi się pierogów. Właściwie pierogów zachciało mi się we wtorek i planowałam zrobić je w środę, ale dopiero wczoraj znalazłam czas. Pierwsze ruskie w moim życiu - wyszły wspaniałe dzięki telefonicznej pomocy Mamy i Cioci oraz temu co znalazłam u Liski.
Najpierw konsultacje w sprawie ciasta, potem znowu telefonicznie w sprawie długości gotowania. Potem szperanie w internecie


Zadziwia mnie po raz kolejny to, że trudne często skomplikowane dania robię bez lęku i wątpliwości, czytając przepis raz albo i tylko go kartkując. Natomiast jeśli chodzi o domowy prosty specjał, coś co rodzice czy dziadkowie przygotowywali z zamkniętymi oczami, tracę pewność siebie i trzy razy sprawdzam czy aby dobrze.


Pierogi ruskie

Składniki:
Ciasto:
Przygotowałam wg tego przepisu -> ulubione ciasto na pierogi

Farsz:
źródło: White Plate
750 g ugotowanych ziemniaków
250 g twarogu
1 duża cebula zrumieniona na 3 łyżkach oleju
sól i dużo pieprzu do smaku.

Przygotowanie:

Zagniatamy ciasto, gotowe przykrywamy ściereczką, albo nakrywamy miską i pryzgotowujemy farsz.

Ziemniaki przeciskamy przez praskę, ubijamy tłuczkiem do ziemniaków, albo mielimy w maszynce (nie miksujemy). Dodajemy twaróg, cebulę i doprawiamy pieprzem i solą.
Ciasto rozwałkujemy cienko podsypując jeśli to konieczne mąką. Wycinamy kółka. Na każdy placuszek kładziemy farsz - im więcej, tym lepiej, byle pierogi można było łatwo zlepić. Zlepiamy ręcznie (robiąc śliczną falbankę) albo za pomocą maszynki (nie posiadam). Układamy na opruszonej mąką tacy czy stolnicy, ja układam na czystej ściereczce.
W dużym garnku zgotowujemy wodę z solą (ja dodaje jeszcze dwie łyżki oleju).
Pierogi partiami wrzucamy na wrząca wodę - od momentu wypłynięcia gotujemy 1 minutę albo dłużje. Wszystko zależy od wielkości pierogów (ja wyciągałam po niecałej minucie). Warto spróbować i samemu ocenić czas gotowania.
Jeśli nie zjadam od razu całej ugotowanej porcji pierogi układam na lekko natłuszczonej tacy tak by się ze sobą nie stykały (posklejają się), czekam aż obeschną i chowam do pojemnika.

Najlepsze prosto z wody z duszona cebulką. Pycha :)


Smacznego!


P.S. Zostało mi trochę ciasta dla którego zabrakło farszu - zrobiłam więc łazanki i dziś podam je z kurkami - i to jest lato!


poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Czekoladowe ciasto z cukinią.

Gdy zaczynałyśmy przygodę z Wasabi powiedziałam Monice, że w ciastach to się nie będę specjalizować, nie dla mnie mieszanie, odmierzanie, pilnowanie temperatury. Kto by się w to bawił? Zapewne nie ja! Ale świat się zmienia a my razem z nim. Ciepły i ogrzewający zapach czekolady, błogi i kojący zapach masła i śmietanki. Minuty czekania przed piekarnikiem i chwile spędzone na czyszczeniu miseczek i mieszadeł (czyszczenie przed wstawieniem do zmywarki :D). Rozsypana mąka, mgiełka z kakao, kolejne brudne ścierki i plamy na fartuszku. Pieczenie jest fajne, ciasta i ciasteczka to sama przyjemność.

Tylko tyle uchowało się do zdjęcia.


A najpiękniejsze jest to, że siadamy potem przy stole, w lekkim rozgardiaszu, wśród kieliszków i talerzyków. Albo na kanapie z kubkiem mleka. Sam na sam ze sobą, we dwoje albo w grupie. I jemy i zastanawiamy się czy jest idealne, czy czegoś brakuje, a może lepsze będzie jutro...i co u Ciebie i jak się trzymasz....Przekrzykując się z muzyką, rozpieszczając psa, zbierając okruszki z talerzyków....dzieje się magia.
Środowe zorganizowane na szybko spotkanie. Komplet "nie do podrobienia". Tańce do Moves Like Jagger, kolejna terapeutyczna butelka wina i ...wstyd się przyznać, bo może kobietom w naszym wieku już nie przystoi. Kochany Stefanie - to dla Ciebie! Jesteś nieziemska....a pomyśleć, że dopiero się rozkręcasz...co to będzie? :*

Krajobraz po bitwie :)

Słowo o cieście - jeśli ktoś chciałby zgadywać co w nim się znajduje to wymieniłby mąkę, jajka, pewnie masło, no i czekoladę z kakao. Co bardziej uważni poczuli by wanilię. Ale nikt, nikt by nie wpadł na pomysł, że w środku jest ponad 300g cukinii (ze skórką i startej na dużych oczkach). Nikt!
To ciasto jest czekoladą, jest wilgotne, treściwe, czekoladowo-wytrawne. Najlepsze lekko ciepłe, ale i następnego dnia smakowało nam na śniadanie. Więc jeśli Wasze ogródki obrodziły w cukinie (albo i nie) tak jak ten mojej babci, to koniecznie część przeznaczcie na to ciasto. Nie pożałujecie!
Ciasto czekoladowo-cukinniowe z bloga Chocolate & Zucchini musiało być cudowne i takie jest :)

Ciasto czekoladowe z cukinią
Źródło: Chocolate&Zocchini

Składniki:

240g mąki (1 szklanki)
60 g kakao (1/2 szklanki)
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki soli
180 g jasnego brązowego cukru (1 czubata szklanka)
115 g masła w temp. pokojowej (1/2 szklanki)
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii (użyłam pasty waniliowej)
1 łyżeczka kawy granulowanej lub dwie łyżki mocnej ostudzonej kawy
3 duże jajka
350 g tartej cukinii (ze skórką) (2 szklanki)
160 g deserowej czekolady (pokrojonej na drobne kawałki - około 1 szklanki)
cukier puder do oprószenia upieczonego ciasta.

Przygotowanie:
Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni, Okrągłą formę o średnicy 25 cm, lub kwadratową o boku 22 cm smarujemy masłem (ja dodatkowo dno wysypałam mąką).

W misce mieszamy mąkę, kakao, sodę oczyszczoną, proszek do pieczenia i sól - odstawiamy.
W misce ucieramy masło z cukrem, gdy masa będzie puszysta dodajemy wanilię, kawę i jajka (dodajemy po jednym, czekając aż to wcześniejsze połączy się z masą).
W dużej misce łączymy utartą cukinię z kawałkami czekolady i dodajemy około 1/3 mieszanki suchej mieszanki. Mieszamy aby cukinia pokryła się mąką z kakao, nie może być posklejana za bardzo.
Pozostałą mączną mieszankę łączymy z jajeczno-maślanym kremem aż się połączą (będzie gęste). Dodajemy cukinię i mieszamy łyżką aż do połączenia się składników (nie przesadzajmy, chodzi o to by wszystko się połączyło). Surowe ciasto będzie gęste, przekładamy je do formy, wyrównujemyi wkładamy do piekarnika.
Pieczemy około 40/50 minut aż nóż czy patyczek wbity w środek będzie suchy (pamiętajcie, że w środku są kawałki czekolady i mogą zabrudzić patyczek).
Przekładamy na kratkę i studzimy w formie 10 minut, następnie wyjmujemy z formy (jeśli trzeba przesuwamy nożem dookoła ciasta aby łatwiej je wyjąć, u mnie nie było takiej potrzeby) i dostudzamy na kratce.  Można posypać cukrem pudrem, pokryć kremem czekoladowym lub innym ulubionym.

Podajemy lekko ciepłe (chociaż zupełnie wystudzone też jest dobre).

Smacznego!

P.S. Słowo o zdjęciach. Nikon w serwisie, Olympus - ostatnio nie ma między nami chemii.  Tak więc zdjęcia z telefonu. Mam nadzieje, że już w przyszłym tygodniu odzyskam swój aparat.

środa, 1 sierpnia 2012

Drożdżowe cytrynowe z jagodami i kruszonką.

Chwila urlopu zamieniła się w 3 tygodnie. Bez gotowania, prawie bez zaglądania do kuchni, bez patrzenia w książki kucharskie. Przez ten czas oddaliśmy się w ręce innych i pozwalaliśmy się karmić - mamy, babcie, znajomi a nawet restauracje.
Wróciliśmy do domu, rozpakowaliśmy walizki, wybawiliśmy się z psem i przyszła ochota na pieczenie. Potrzebujemy śniadania na jutro. Niech będzie drożdżowe z jagodami! Koniecznie z dużą ilością kruszonki, dla B drożdżowe bez kruszonki nie istnieje.



Przepis na ciasto od Dorotus z Moich Wypieków. W oryginalnej roladzie cytrynowej z nadzieniem serowym zamieniłam ser na jagody. Powstało pachnące drożdżami i cytryną mało słodkie, miękkie ciasto, z mokrym słodko-gorzkawym jagodowym nadzieniem, które uzupełnia chrupiąca słodka kruszonka. Ta ogromna jagodzianka, a nawet dwie to jedno z najlepszych drożdżowych jakie jadłam.


Drożdżowa strucla z jagodami.
Źródło: Moje Wypieki

Składniki 
3 szklanki mąki pszennej chlebowej
pół szklanki letniej maślanki lub kefiru
2 duże jajka
3 czubate łyżki cukru
pół łyżeczki soli
4 łyżki masła, roztopionego (około 60 g)
1 opakowanie drożdży suchych (7 g) lub 14 g drożdży świeżych
skórka otarta z 1 cytryny i sok z niej wyciśnięty 

Mąkę wymieszać z suchymi drożdżami (ze świeżymi najpierw zrobić rozczyn), dodać pozostałe składniki i wyrobić, pod koniec dodając roztopiony tłuszcz. Wyrabiać tak długo, aż ciasto będzie gładkie i elastyczne. Przełożyć do miski, przykryć lnianym ręczniczkiem, pozostawić do podwojenia objętości (około 90 minut).

Nadzienie jagodowe
pół kilo jagód - oczyszczonych z listków i umytych
4 łyżki cukru

Wyrośnięte ciasto krótko wyrobić, podzielić na dwie części, każdą z nich rozwałkować na prostokąt o wymiarach 25 x 35 cm, delikatnie podsypując mąką. Na rozwałkowane ciasto wyłożyć połowę przygotowanego nadzienia, tylko na środku, wzdłuż dłuższego boku. Ciasto zwinąć w roladę, składając na 3 części (pierwszą, dolną częścią ciasta przykrywamy część wysmarowaną nadzieniem, następnie składamy raz jeszcze, zwijając jak roladę; boki podkładamy pod spód).

Gotowe strucle ułożyć na blaszce (27 x 40 cm) wyłożonej papierem do pieczenia, oprószyć mąką, przykryć lnianą ściereczką, pozostawić do ponownego wyrośnięcia (około 30 minut). Pomiędzy struclami położyć również papier do pieczenia, by się nie zetknęły podczas pieczenia (najlepiej zwinąć go w rolkę). Przed samym pieczeniem strucle naciąć wzdłuż ostrym nożem, prawie do samej blaszki (nie przecinając końców strucli, należy zostawić około 5 cm z każdej strony nie rozcięte), posmarować jajkiem roztrzepanym z 1 łyżką mleka, posypać kruszonką.
Piec w temperaturze 190ºC przez około 30 minut, do złotego koloru. Wyjąć z piekarnika, po kilku minutach przełożyć na kratkę, wystudzić.

Kruszonka 
100 g mąki pszennej
50 g cukru z wanilią
60 g masła, roztopionego

Wszystkie składniki umieścić w miseczce i rozcierając między palcami, uformować je w kruszonkę.

Uwaga: strucle można również upiec w keksówce, by się nie 'rozjechały' na boki.


poniedziałek, 9 lipca 2012

Pound cake z malinowym wirkiem

Jest gorąco, jest duszno. Pies odmawia współpracy i przelewa się między płytkami w przedpokoju a zimnym parapetem. Jest duszno! I jest lato. Lato pachnące burzą, piaskiem i wciąż lipami, gdzieniegdzie dzikimi różami, zielenią i świeżo skoszoną trawą.
To lato! Godzę się na tą temperaturę i zachwycam burzowymi chmurami. Klnę na brak klimatyzacji w autobusach i brak przewiewu w domu. Mieszanina skrajnych uczuć. Chodzę wieczorami po Żoliborzu i zachwycam się kawiarnianym wieczornym poruszeniem. Łapie chłód poranka na Sadach i Cytadeli. Oblizuje na widok kolejnych owoców przywożonych do warzywnika. Przeglądam moje nowe książki i marze by Pan z Warzywnika zacząć przywozić jarmuż i kwiaty cukinii. Może w końcu go przekonam by się postarał (chociaż kto poza mną się na to skusi?).
W domu proste dania, sporo kuchni azjatyckiej szybko podrzucanej nad wokiem i prostych warzyw jedzonych prawie bez gotowania. Zdarzają się i desery, codzienne ciasta z owocami :)


Specjalnie dla Bartka pound cake z owocowym wirkiem. Pound cake jak to pound cake - suche, ale jednocześnie mokre, tym razem z dodatkiem kwaśnej śmietany, która zmienia konsystencje na bardziej mazistą, czyli taką jaką lubie. Nie za słodkie (zmniejszyłam ilość cukru w przepisie). Długo zachowuje świeżość dzięki owocom w środku ciasta. Jest ich zresztą dużo w cieście i tworzą śliczny marmurkowy rysunek i mokry kwaśny kontrast do słodkiego ciasta. U mnie maliny, ale równie dobrze truskawki, jagody czy jeżyny, czy mieszanka wszystkich jagodowych owoców. To super letnie ciasto do złapania na drugie śniadanie do szklanki zimnego mleka czy maślanki, czy na słodką kolację z gorzką herbatą.


 
Pound cake z owocowym wirkiem
Źródło: Martha Steward

Składniki
115 g masła w temp pokojowej
500 g owoców (maliny, truskawki, jeżyny, jagody itp) + 2 łyżki cukru
1i 1/4 szklanki cukru (dodałam niepełną szklankę)
1 i 1/2 szklanki mąki
1/2 łyżeczki soli
1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
2 duże jajka, lekko wymieszane
1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
1/2 szklanki kwaśnej śmietany w temp pokojowej

Przygotowanie: Rozgrzewamy piekarnik do 175 stopni i przygotujemy formę. Keksówkę o wymiarach 12/23 (ja użyłam 10 na 24) wykładamy papierem a następnie smarujemy masłem.

Owoce miksujemy z 2 łyżkami cukru - odstawiamy na bok.
W misce mieszamy mąkę, sól i proszek do pieczenia.
Ucieramy jajka z cukrem aż otrzymamy jasną i puszystą masę (około 5 min). Dodajemy jajka (ja dodawałam w dwóch partiach) i wanilię - mieszamy do połączenia się składników (zeskrobujemy to czego nie zbierze mikser z ścianek).
Zmniejszamy obroty miksera do minimum i w 3 częściach dodajemy mąkę, na zmianę z dwoma partiami śmietany (zaczynamy i kończymy mąką).
Połowę ciasta przekładamy do formy, na wierzch wylewamy połowę owocowego puree. Powtarzamy zabieg z pozostałym ciastem i puree. Patyczkiem albo cienkim nożem robimy "wirki" delikatnie mieszając ciasto z owocami.

Pieczemy około 60-75 minut aż wierzch zrobi się brązowo złoty a wyjęty patyczek będzie suchy. Mój piekarnik mocno przygrzewa, po 40 minutach przykryłam ciasto folią aluminiową, ciasto miałam gotowe po godzinie..

Ciasto studzimy przez 30 minut w formie ustawiając ją na kratce, a następnie już bez formy dostudzamy.
 

Podajemy z lodami, bitą śmietaną albo szklanką mleka. Samo bez dodatków smakuje też pysznie. Ciasto owinięte w papier do pieczenia i folię aluminiową zachowało świeżość przez 3 dni (mi najbardziej smakowało pierwszego dnia, Bartkowi drugiego - rzecz gustu)

Smacznego

czwartek, 28 czerwca 2012

Czekoladowa muffinka z maliną na zmiany (i z okazji Dnia Taty)

Znowu zmiana. Na gorsze, ale może w końcu na lepsze. Nagła, ale jakby oczekiwana. Mogę odpocząć, ale i zaczął się okres wzmożonej pracy. Kłębią mi się w głowie emocje, rozsypują się jak wieża z kart plany i tworzą nowe, tym razem na stabilnej podstawie i z mocnego budulca.
Za oknem czerwiec zmienia się w lipiec. Ostatni taki lipiec przyniósł istnienie Wasabi, nową drogę i w sumie cudowne 3 lata, które dziś nadal wyznaczają mi kierunek.
Co będzie tym razem? Nie wiem, ale głowę mam wysoko, zmysły wyostrzone, chłonę lato tak jak tego pragnęłam. Otaczam się ludźmi, wspieram ich obecnością, czerpie z ich siły, pewności i optymizmu. Wącham zapach lip i zajadam się owocami. Mam apetyt na wszystko co przywozi rano Pan z Warzywniaka - a teraz przywozi maliny (i jagody i pierwsze importowane morele i brzoskwinie i bób zielony i nadal rabarbar).
 Szybkie muffiny, robione 30 minut przed wejściem, zabrane jeszcze gorące, stygły w samochodzie. Czekoladowe, lekkie, z niespodzianka w środku. Leciusieńko zmieniony przepis na znikające muffinki czekoladowe. Do ciasta dodałam 3/4 tabliczki czekolady startej na drobnych oczkach i 0.5 łyżeczki sody więcej by uniosła czekoladowe ciasto. Do środka po dwie maliny, góra posypana drobno połamaną czekoladą i ozdobiona malinką. Kiedyś pisałam, że nie przepadam za muffinami? Za tymi szaleje!!!
 
Bosko czekoladowe muffiny z malinową niespodzianką :)
Źródło: lekko zmieniony ten przepis

Składniki
9 sztuk albo 12 mniejszych
1 i 1/2 szklanki mąki pszennej
3/4 szklanki cukru
1/4 - 1/3 szklanki kakao
1 i 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1/3 łyżeczki soli
1/2 szklanki wody
1/2 szklanki maślanki lub jogurtu naturalnego
1/3 szklanki oliwy lub oleju roślinnego
1 łyżka rumu (likieru smakowego lub octu winnego)
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii (niekoniecznie)
3/4 tabliczki czekolady startej na tarce (ja rozdrobniłam w malakserze, na żwir)
1/4 tabliczki startej na tarce do posypania
maliny 

Przygotowanie
Piekarnik rozgrzewamy do 175 stopni.
Mąkę przesiewamy do miski, dodajemy cukier, kakao, sodę, sól i startą czekoladę - mieszamy. Robimy wgłębienie i wlewamy w nie wodę, maślankę/jogurt, oliwę/olej oraz rum (likier lub ocet winny). Dodajemy ekstrakt z wanilii (jeśli go używamy) Delikatnie łączymy składniki mieszając łyżką. Papilotki napełniamy masą do 1/3 wysokości (po około 1 łyżce stołowej na 1 porcję). Na środku układamy po 1 lub 2 maliny i przykrywamy resztą masy (muffiny podrosną, więc foremki napełniamy mniej więcej do 2/3 wysokości). Wierzch posypujemy czekoladą, układamy na nim po malinie. Wstawiamy do piekarnika i piec przez 25 minut. Po tym czasie patyczek wetknięty w środek będzie suchy.



Jemy najlepiej jeszcze lekko ciepłe (chociaż następnego dnia też były smaczne).
Smacznego!



P.S. I pierwsze instagram'y. Mieszane uczucia, ale podoba mi się ta zabawa.

czwartek, 21 czerwca 2012

W roli głównej kalafior!

W najkrótszą noc roku powinno tańczyć się na łąkach, zbierać ostatnie kwiaty bzu i szaleć przy ognisku - może w przyszłym roku. W tym, pierwszy brzask budzi mnie po 3, hotelowy pokój jest cichy i spokojny, a uchylonego okna dochodzi śpiew i trel ptaków. Wstaje, zasłaniam zasłony, przewracam się na drugi bok i staram się zasnąć chociaż na chwilę. Jest jasno i duszno.


 
Wieczór najkrótszego dnia maluje paznokcie na miętowo kibicując jednocześnie Portugalczykom i Czechom. Nie jestem wielkim kibicem, ale emocje wygrywających, smutek przegrywających zawsze mnie poruszają. Ciesze się z tymi pierwszymi i jest mi strasznie szkoda tych drugich. Zawsze (poza momentami gdy gra reprezentacja) nie jestem w stanie oddać serca jednej drużynie. Kończy się mecz gdy to pisze więc trzymam kciuki za przegrywających Czechów.
Myślami jestem już jutro - w domy, z B i Dychą. W głowie planuje niedzielny obiad i kolor paznokci na sobotę. O! Mecz się skończył, tak ładnie cieszą się Portugalczycy, strasznie szkoda Czechów, strasznie się chłopaki smucą, a ja z nimi.

 
Wracając do weekendowego gotowania - a może by tak Alu phul gobhi ki bhadżi. Kawałki warzyw zatopione w cudownych smakach Indii. Sycące, lekkie, rozgrzewające dla mnie idealne ze szklanka słonego lassi a jeszcze lepiej z naszym swojskim kefirem. Przepis Liski, który robiłam już kilkakrotnie. Dwa razy zrobiłam z przepisu prawie puree (dodając za dużo wody i zbyt długo przetrzymując warzywa w garnku) - pierwszy raz przez przypadek, drugi zupełnie świadomie. Chociaż to nie jest to samo danie to jest pyszne - taki indyjski comfort food :)



Alu phul gobhi ki bhadżi

Źródło:White Plate

Składniki
1 kalafior średniej wielkości, umyty i pokrojony na różyczki dł. 4 cm i grubości 2,5 cm
5 łyżek ghee lub oleju roślinnego
2 łyżeczki kminku indyjskiego
1-2 suszone chili, pokruszone
2 łyżeczki mielonej kolendry
1 łyżeczka kurkumy
1/2 łyżeczki asafetidy*
4 ziemniaki średniej wielkości, obrane i pokrojone w kostkę
4 łyżki wody
1,5 łyżeczki soli
250 ml jogurtu
3/4 łyżeczki garam masali
2 dojrzałe, jędrne pomidory, umyte i pokrojone w plasterki
1 cytryna lub limonka

Przygotowanie
Na średnim ogniu w garnku o grubym dnie rozgrzać tłuszcz. Wrzucić kminek i pokruszone chili i smażyć przez 30-45 sekund, aż kminek zbrązowieje.
Dodać przyprawy w proszku, smażyć jeszcze przez kilka sekund, a następnie wrzucić pokrojone w kostkę ziemniaki. Mieszać przez 2-3 minuty, pozwalając im się lekko zbrązowić. Teraz dodać kalafior i mieszając smażyć następne 2-3 minuty. Dolać wodę z solą i przykryć, aby zatrzymać parę. Gotować na średnim ogniu przez 15 minut, od czasu do czasu poruszając garnkiem, aż warzywa będą miękkie, lecz całe.
Na końcu wlać jogurt, wymieszać i gotować kilka minut na małym ogniu, aż sos zgęstnieje. Posypać garam masalą i delikatnie wymieszać. Każdą porcję przystroić plasterkami pomidorow i plasterkami cytryny.

Smacznego!


* asafetida - gdy brakowało mi tej przyprawy zastępowałam ją łyżeczką granulowanego czosnku i granulowanej cebuli. Wiem, że to średnio ortodoksyjnie, ale chociaż w części pozwala odtworzyć ten ciekawy smak.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Muffiny cytrynowe

Wstaję rano jeszcze przed budzikiem, przesuwam psa i idę do kuchni. Włączam piekarnik, wypakowuję zmywarkę. Gdy w garnuszku rozpuszcza się masło, trę skórkę z cytryny, odmierzam masło, mąkę i cukier. Przecieram oczy i wpijam pierwszy łyk kawy. Krótkie poszukiwania za papilotkami. Mieszam w miskach. Piekę muffinki, które B zabierze ze sobą po południu idąc realizować swój urodzinowy prezent.
Na chwilę zza chmur wychodzi słońce.
Mam ostatnio smaka na cytrynę - żółty, świeży, ostry i letni smak. Wyciskam sok na lemoniadę, trę skórkę na wędzonego łososia i dodaję go do kremu z czosnku i tego z fety. Robię lemon curd i zajadam go z białym serem. I robię muffinki jogurtowo-cytrynowe na urodziny B.
Słodkie, nie za słodkie, wyraźnie cytrynowe z lekkim smakiem jogurtu. Idealne w dniu pieczenia jak to muffinki. Dobrze łączą się z herbatą lub kawą z mlekiem, do kompotu z rabarbaru też by pasowały. Już po zjedzeniu pomyślałam, że mogłam pokryć każdą muffinkę kremem z mascarpone z dodatkiem lemon curd.

Muffiny cytrynowe
Źródło: Kwestia Smaku za Magdą Gessler
Aby wyszło 12 muffinek podwoiłam składniki

Składniki
150 g mąki
3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
60 g cukru
mała szczypta soli
1 łyżka startej skórki z cytryny
1/2 torebki cukru waniliowego
1 jajko
100 ml kefiru (nie miałam kefiru i zastąpiłam go jogurtem rozcieńczonym 2 łyżkami soku z cytryny)
55 g masła

Dekoracja: smażona w cukrze skórka cytrynowa, cukier puder, gwiazdki z lukru
Dodatki: śmietana, powidła z owoców egzotycznych lub dżem cytrynowy, lemon curd.

Przygotowanie:
Do jednej miseczki wsypuję mąkę, proszek do pieczenia, cukier, sól, skórkę z cytryny i cukier waniliowy. W drugiej łączę jajko z kefirem oraz roztopionym i ostudzonym masłem, przelewam do miseczki z mąką. Mieszam, ale delikatnie i niezbyt dokładnie. Ciasto powinno pozostać grudkowate, w przeciwnym razie muffiny będą zbite i twarde.
Ciasto przekładam do wysmarowanych masłem foremek (lub najlepiej do papilotek w formie na muffiny). Piekę przez 15 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni.
Foremki powoli wyjmuję z piekarnika, a po kilku minutach muffiny przekładam z foremek na talerz.

Smacznego!



piątek, 8 czerwca 2012

Rabarbalove :)

Nalewam różowy płyn do szklanki, siadam przy stole, rozkładam książkę i jest dobrze. Przydałoby się kruche ciasteczko z cytrynowym lukrem, ale dziś go zabrakło. Wieczorem będziemy pić piwo i krzyczeć do ekranu telewizora. Ale na razie zaświeciło słońce, za oknem śpiewają ptaki i jest ciepło. Cieszymy się wiosennym dniem.
Rabarbarowy, różowy, klarowny kompot wydaje mi się staroświecki, elegancki a jednocześnie codzienny. Coś co równie dobrze pasuje do metalowego kubka i cienkiej szklaneczki. Rabarbar w wakacyjnej odsłonie był kwaśny i słodki jednocześni, przetrzymywany w emaliowanym albo szklanym dzbanku z przykrywką, stał w sieni, piwnicy albo w lodówce i gasił pragnienie w słoneczne i gorące letnie dni. Do tego rabarbarowa szarlotka i umorusane, szczęśliwe nasze buzie. W tym samym czasie kwitły peonie w ogrodzie i czerwone maki na skrajach dróg, trawa była jeszcze zielona, dni długie, bardzo długie, zlewały się w jedną słodką i lepką od słodyczy chwilę.

 

Biorąc się za przygotowanie kompotu poszperałam ciut w starych książkach i  w internecie. Kompot chciałam prosty, rabarbarowy bez zbędnych smaków. Dodałam więc goździki, cynamon i skórkę z cytryny bo z takimi dodatkami spotkałam się w starych książkach. Gotowałam krótko i zostawiłam by "naciągną" bo tak napisała Agnieszka z Kuchni nad Atlantykiem. Kiedyś spróbuję jej "tuningowanej" wersji, tymczasem ciesze się zwyczajnym smakiem i tym nieziemskim różowym kolorem.



Kompot z rabarbaru

Składniki
500/600g rabarbaru, obranego i pokrojonego w kawałki
1 litr wody
2/3 szklanki cukru (potem możemy dosłodzić)
cynamonu na koniuszek noża
3 goździki
obrana skórka z 1 cytryny

Przygotowanie
Zagotowujemy rabarbar z wodą i cukrem. Gotujemy na małym ogniu ok. 1o min. Zdejmujemy z ognia i dodajemy skórkę z cytryny, goździki i szczyptę cynamonu. Zostawiamy na dwie godziny pod przykryciem, żeby kompot nabrał aromatu, a następnie wyjmujemy aromatyczne dodatki. 
Ja przecedzam kompot aby był klarowny, rabarbaru nie wyrzucam, odkładam i następnie dodaję do ciast albo do jogurtu.

Na zdrowie!

wtorek, 5 czerwca 2012

Czosnek w roli głównej

To był koniec sierpnia albo początek wrzesień dwa lata temu, gdy po raz pierwszy wybraliśmy się do warszawskiej Le Cedr na Pragę. Na przeciwko sławnych Miśków, na dole kamienicy mieści się libańska restauracja - w środku mieszanka kolorów, tekstur i zapachów. Taki misz-masza, który przyprawia o zawrót głowy. Może się podobać, może nie..mi się podobało - świat poduszek, malunków na ścianach i przygaszonego, ciut zakurzonego światła. Zamówiliśmy jeden z zestawów, na stole zaczęły pojawiać się zimne przekąski, ciepłe przekąski, dania główne a w końcu desery. Omdleliśmy! Do samochodu wracaliśmy na około, przechodząc przez park, koło zoo, przez niezamknięty jeszcze Plac Wileński - byleby nie zasnąć z przejedzenia, byleby rozchodzić to co zjedliśmy. Podoba nam się ta kuchnia. Smakowało nam prawie wszystko - szczególnie zapadł nam w pamięć Tabbouleh z natki pietruszki, krewetki z grilla czyli Krayedis. Ja pokochałam tatar w wydaniu libańskim czyli Kibbeh Nayeh, a B wędzoną wołowinę Basterma.
Najbardziej zaskoczył nas jednak niepozorny z wyglądu biały sos a właściwie czosnkowa chmurka - lekka, świeża, cytrynowa i właściwie "nie wiadomo co". Wyjadaliśmy na wyścigi biały puch z miseczki. Musieliśmy wiedzieć co to jest, musieliśmy i dowiedzieliśmy się - Toum - czosnek, cytryna, olej - tyle przekazał nam Pan Kelner.



Od tamtego wieczoru jedliśmy w Le Cedr jeszcze kilkakrotnie. Za każdym razem notowałam w pamięci by przygotować w domu Toum i za każdym razem wypadało mi z głowy. Jakoś się nie składało, aż tego maja. Zrobiłam raz, potem kolejny i kolejny i dziś trafia na Wasabi. Idealny do warzyw świeżych, grillowanych, do mięs i do maczania chleba.

W internecie krąż wiele przepisó, z dodatkiem białek i bez dodatku jajek. Ja zrobiłam z białkami (ale kiedyś spróbuję i bez jajek). Robi się podobnie jak majonez na samych białkach, ubijanie, ubijanie i spokój. To się udaje, nawet jak równy strumyczek oleju zamienia się w chlust - się udaje! Jeśli chcecie coś więcej wiedzieć o majonezie i jak go zrobić zajrzyjcie na Around the kitchen table, pięknie tam to Polka opisała :)



Toum - libański krem czosnkowy
Żródło: Thibeault's table

Składniki:
5 ząbków czosnki
1 białko (w temperaturze pokojowej)
1 szklanka neutralnego w smaku oleju (też nie z lodówki)
Sok z 1 cytryny
Szczypta doli
1 szklanka lodowatej wody, z której użyjemy 2 łyżki


Przygotowanie:
Czosnek, sól i 1/4 część soku wkładamy do blendera i miksujemy na średniej. Zeskrobujemy to co znalazło się na ściankach i miksujemy aż do uzyskania gładkiej konsystencji.
Dodajemy białko i miksujemy na średnich obrotach (tu możemy przejść na trzepaczkę balonową, albo mikser). Powoli (ale bez przesady) zaczynamy dodawać połowę oleju. Stały powolny strumień jest ok...jak zatrzęsie Wam się ręka, to naprawdę nie powinno się nic stać.

Na tym etapie zaczyna tworzyć się coraz bardziej gęsta emulsja*.
W tym momencie zmieniamy prędkość na niską, dodajemy powolutku resztę soku z cytryny i miksujemy wolno. Następnie dodajemy również powoli resztę oleju. Na tym etapie mamy majonezowatą emulsję. Na końcu dodajemy 1 lub 2 łyżki lodowatej wody, która czeka na nas w lodówce, a majonez zmienia się w delikatną i lekką chmurkę, pełną pęcherzyków powietrza.

Podajemy na stół, albo przekładamy do szczelnego pojemniczka/słoiczka i odstawiamy do lodówki. Świetnie zachowuje swoją konsystencję.

Smacznego!


* jeśli nie chce zamienić się w emulsje to odlewamy połowę, dodajemy nowe (w temp. pokojowej) białko i miksujemy powoli dodając to co odlaliśmy i resztę oleju.

niedziela, 27 maja 2012

Powiało chłodem!

Ciepłe majowe dni, słońce poranka, południa i zmierzchu. W powietrzu unosi się odurzający zapach - łapię nosem upływ czasu - po bzach, których zapach witał mnie przy wejściu do budynku, przyszedł czas na pachnące przy furtce konwalie. Gdy kończyły się te drugie w powietrzy zaczynał unosić się zapach dzikich róż i czarnego bzu. Teraz delikatnie rozkwita jaśmin, który odurza, gdy wyruszam na wieczorny spacer z psem. W warzywniaku też zmiany - szparagi, teraz jakby mniej popularne zostały wyparte przez botwinkę, rabarbar równa się z truskawkami. Świat na wiosnę jest piękny! a ja łapiąc te krótkie momenty, marzę by kiedyś mieć 12 miesięcy aby w spokoju obserwować jak zmieniają się dni i pory roku.



Powiało chłodem najpierw z lodówki, następnie z małych białych miseczek. Ale wcześniej był spacer w słońcu do warzywniaka, siekanie warzyw też w słońcu (bo kuchnia od wschodniej strony), chwila nad garnkiem a potem już tylko chłodzenie i chłodzenie.
Z chłodnikiem nie do końca było mi po drodze, niby smaczny, ale zawsze coś w tym smaku mi przeszkadzało. Aż do zeszłego roku kiedy to sama przygotowałam chłodnik. Te pierwsze próby pozwoliły mi dostosować ten prosty przepis do mojego smaku:
 - nie lubię dodatku jogurtu do chłodnika
 - mam dwie marki kefiru i jedną maślanki z którą chłodnik wychodzi, reszta nie odpowiada mi w smaku
 - nie ma chłodnika bez dużej ilości szczypiorku, a jeszcze lepiej białych części dymki.
 - ogórków nie obieram ze skórki, pozbawiam pestek i kroję w drobną kostkę a nie ścieram na tarce
 - warzywa mają być pokrojone drobno, ale nie za drobno - gryzienie w chłodniku jest cool ;)


Mój pierwszy chłodnik robiłam z przepisy podanego przez Anię na Strawberries from Poland i nadal się go trzymam, napisany dla początkujących, dający wiele możliwości modyfikacji, pyszny i prosty jak raz, dwa, trzy :)



Chłodnik na ciepłe dni
źródło: Strawberries from Poland

Składniki:
1 pęczek botwinki
¾ l kefiru (albo maślanki)
1 pęczek koperku
1 pęczek rzodkiewki
1 długi ogórek (lub 3 gruntowe)
2 ząbki czosnku
2 jajka ugotowane na twardo
sól i pieprz
pęczek szczypiorku

Przygotowanie:
Botwinę myjemy, oddzielamy buraczki od liści. Buraczki kroimy w małą kostkę i obgotowujemy chwilę w niewielkiej ilości wody, po czym dodajemy do nich pokrojone w małe cząstki łodyżki botwinki, które gotujemy jeszcze chwilę. Na koniec wkładamy liście botwiny i gotujemy jakieś 2 minuty, aż zmiękną. Botwinę odcedzamy, dokładamy na bok i pozwalamy przestygnąć.

Obrane (lub nie) ogórki ścieramy na tarce z grubymi oczkami lub kroimy tak jak rzodkiewkę w drobną kostkę.

W misce/garnku mieszamy kefir z ugotowaną i ostudzoną botwiną, posiekanym koperkiem i szczypiorkiem, zmiażdżonym i drobniutko posiekanym czosnkiem, rzodkiewką i ogórkiem. Solimy i pieprzymy wg uznania. Chłodnik studzimy w lodówce, przed podaniem do każdej porcji wkładamy obrane i przepołowione połówki jajek na twardo.

Smacznego!

czwartek, 17 maja 2012

O słabej silnej woli...

Obiecałam sobie, że ta spódnica co ją nosiłam na początku studiów - biała, ołówkowa, uszyta przez babcię jeszcze stanie się królową sezonu. Razem z tą w groszki, która tak pięknie wygląda ze zwykłym czarnym t-shirtem na ramiączka. Tak się stanie. Spokojnie, we własnym smakowitym tempie nastaną czasy, że te dwie spódnice będą grać pierwsze skrzypce w letniej garderobie.

Jem to co ofiaruje mi wiosna - szparagi, pomidory (niesamowicie smaczne tej wiosny), wściekle żółte jajka od szczęśliwej kury, białe sery, małe kalafiory i młody szpinak, jogurt z rabarbarem.
Zaskakująco dla samej siebie po latach nie jedzenia pomidorów nagle odkryłam ich smak, nie mogę się oderwać. Co ciekawe, nie mogę jeść ich z jogurtem, z jogurtem wcinam natomiast pokrojone w cienkie plasterki rzodkiewki ze szczypiorkiem, dużą ilością pieprzu i soli. Średnio znoszę nutellę, którą kiedyś mogłam jeść łyżkami, za to kawa z mlekiem sojowym jak najbardziej. I lekki "dżem z rabarbaru" o którym jeszcze w tym tygodniu.

Wiosna sprzyja zmianą, a wiosenna dieta przybliża mnie do celu...:)



Ale, ale jak zła królowa w bajce wyskakują czasami z prośbą najbliżsi i tak w trakcie majowego spaceru, gdy pies biegał nieskoordynowanie a ja w głowie planowałam szparagową kolację usłyszałam "Zjadłbym ciasta, ciasta z kajmakiem"....W sumie mogłabym odmówić, ale czułam, że jakoś nie wypada po tych wszystkich lekkich kolacjach, obiadach i śniadaniach.
Nie pozostało mi nic innego jak wstać rano, zakasać rękawy (wcześniej zjadając granole z jogurtem i rabarbarem - o tym rabarbarze napiszę niedługo) i upiec ciasto z kremem i kajmakiem. Aby słabą silnią wolę poddać jeszcze większej próbie kajmak jak i waniliowy budyniowy krem postanowiłam przygotować sama. Nie oszukujmy się spróbowałam odrobinkę i kremu (o nieba!) i krówkowej masy (pójdę do piekła za podjadanie!), ale z całego ciasta uszczknęłam tylko malutki kawałeczek i to następnego dnia na śniadanie (rano należy zjeść porządne śniadanie!)




Przepis znalazłam u Liski - krem w oryginalnym przepisie uzupełniały truskawki, ja dostałam przykaz - żadnych owoców. Tak więc tartę z kremem po przestygnięciu polałam warstwa kremu krówkowego - wyszło pysznie. Kruche ciasto, waniliowy budyniowy krem, nie za słodki i do tego solony karmel. Słodko, słono - pysznie. Oczami wyobraźni widzę zatopione w kremie i przykryte warstwą karmelu jagody.



Tarta z  kremem waniliowym i kajmakiem

Źródło: White Plate

Składniki:
Ciasto:
200 g mąki pszennej
1 jajko
szczypta soli
50 g cukru (drobnego lub pudru)
100 g miękkiego masła
1 łyżka wody

Nadzienie:
100 ml mleka
100 ml śmietany kremówki 36%
1 łyżeczka esencji z wanilii (lub 1 laska wanilii - przepołowiona, wyskrobane nasionka)
5 żółtek
1 płaska łyżka mąki pszennej
50 g cukru (drobnego lub pudru)

Składniki na spód umieścić w misce i rozkruszyć. Zagnieść ciasto - jeśli jest zbyt suche, można dodać 1 żółtko lub łyżkę wody.
Ciastem wylepić formę do tart o średnicy 28 cm.
Piekarnik nagrzać do 200 st C.
Wstawić ciasto, uprzednio ponakłuwane widelcem. Ja przykryłam je papierem do pieczenia obciążonym fasolą, po 10 minutach zdjęłam i dopiekałam kolejne 10 min. Piec 20 minut.

W tym czasie przygotować krem:
w garnuszku umieścić mleko, śmietanę i wanilię i powoli doprowadzić do wrzenia. Odstawić do ostygnięcia.
W misce utrzeć żółtka z cukrem na kogel mogel. Następnie, bardzo powoli wlewać mleko, na końcu połączyć z mąką. Mąkę należy rozprowadzić w masie tak, by nie porobiły się grudki.
Masę wylać na podpieczony spód, na wierzchu ułożyć owoce.
Wstawić do piekarnika, temperaturę zmniejszyć do 180 st C i piec ciasto 40-50 minut - gdyby za szybko się rumieniło, wierzch należy przykryć folią aluminiową. Ciasto jest upieczone, jeśli krem jest ścięty, nie może być płynny.
Po upieczeniu, uchylamy drzwiczki piekarnika i czekamy aż wystygnie.


Ciasto pokrywamy przestygniętą maja kajmakową z ulubionego przepisy (ja zrobiłam to tak). Zostawiamy na kilka chwil (jeśli jesteśmy cierpliwi) kroimy i podajemy z gorzką kawą lub mocna herbatą.


Krem kajmakowy najprostszy
źródło: znalezione kiedyś w internecie, nie pamiętam gdzie.


Składniki:
1,5 szklanki śmietany 36%
6 łyżek cukru
dodatki - szczypta soli, łyżeczka ekstraktu z wanilii.

Przygotowanie:
Śmietanę i cukier połączyć w garnku/rondelku o grubym dnie gotować na wolnym ogniu, aż masa zgęstnieje i nabierze słomkowej barwy. Od razu można dodać wanilię, na końcu szczyptę soli

Smacznego!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...