niedziela, 4 września 2016

Ciasto na codzień i garstka wspomnień.

Wywołała mnie do tablicy Lu, zmusiła do wspomnień i przywołania początków blogowania. Pamiętam tą pasję jaką miałyśmy z Moniką, pamiętam ten fun, tą regularność, wzajemne nakręcanie się na gotowanie. To było przecież niedawno (czy aby na pewno?), ale z drugiej strony tak wiele wydarzyło się pomiędzy wczoraj a dziś, że mamy w Wasabi dwie zupełnie różne dziewczyny, obie z dziećmi, z domami, z zwierzakami, z codziennością tak różną od tej z początków blogowania. Bynajmniej nie narzekam i nie marudzę, cudnie jest dorastać, zmieniać się i stawiać czoło wyzwaniom jakie niesie codzienność. Fantastycznie jest w tym miejscu w którym jestem (jesteśmy). Może jest inaczej niż wyobrażałam to sobie w 2009 roku, ale miałam wtedy 7 lat, jedno dziecko (właściwie dwoje dzieci) i jednego psa mniej (s i e d e m !!!).


Co do bloga...no cóż. Zobaczmy jak to będzie, nie obiecujmy sobie i innym nic czego nie będziemy mogli spełnić i cieszmy się tym co mamy. Okazjonalnymi wpisami, miejscem pełnym wspomnień, kartką, która czeka aby wypełnić ją treścią.

Miałam w tym miejscu długi fragment o cukrzycy ciążowej i ciąży a do tego przepis na razową pizzę, ale może zostawię to na inny dzień a dziś wrzucę tylko przepis na ciasto czekoladowe. Ciasto zupełnie nie dietetyczne, bo pełne cukru i białej mąki, ale za to takie, które:
 - smakuje wszystkim w domu (od małego do dużego, poprzez psa zjadającego zakazane okruszki z podłogi). Jest słodkie i czekoladowe, ale nie tą dziecięcą mleczną czekoladowością a wytrawnym smakiem gorzkiej czekolady.
 - jest łaskawe dla glukometru i w połączeniu z kawą daje całkiem ładny wynik 115/119 na glukometrze (to chyba zasługa dużej ilości kakao)
 - jest przepyszne a w trakcie pieczenia pachnie obłędnie
 - jest banalnie proste i spokojnie mogłoby się znaleźć w dziale "przepisów na jedna rękę" u Strawberries from Poland.
 - na zdjęciach wygląda jakby było za suche, ale wcale takie nie jest.


Przepis znalazłam na stronie Smitten Kitchen już jakiś czas temu, przeleżał w ulubionych baaaardzo długo, do realizacji trafił ostatnio. Będąc na diecie odczuwam przymus pieczenia ciast, właściwie ich potem nie jem, ale bardzo a to bardzo chce mi się je piec. Najczęściej piekę razowe, z ograniczoną ilością cukru. Ale w tym konkretnym przypadku szkoda było mi grzebać i zostawiłam tak jak jest, nie zmniejszając nawet ilości cukru (co zapewne przy kolejnej próbie zrobię).
Na początku oryginalnego przepisu jest dość długi wstęp o tym, że inaczej postępujemy mając do dyspozycji "natural cocoa" a inaczej z "dutch cocoa powder". Przeszukując internet nie znalazłam jednoznacznej odpowiedzi na to, które polskie kakao jest "dutch" a które "natural", użyłam natomiast "ekstra ciemnego" i uznałam po kolorze proszku a następnie ciasta, że jest to właśnie "dutch".
W skrócie:
 - ciemne kakao, typ "dutch" - 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia + 1/4 sody oczyszczonej
 - "jaśniejsze" kakao, typ "natural", "regular" - 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
W przepisie podaję tylko wersję z sodą i proszkiem do pieczenia..




Codzienne ciasto czekoladowe
Źródło: Smitten Kitchen

Składniki:
1/2 cup tj. jakieś 113 g miękkiego masła
1 cup jasnego brązowego cukru (użyłam drobnej demarara)
1/2 cup białego cukru
1 duże jajko w temperaturze pokojowej
1 cup maślanki (u mnie kefir)
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
1 1/2 mąki
3/4 cup kakao ekstra ciemne (sprawdź notatkę powyżej
1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki soli

Przygotowanie

Piekarnik rozgrzej do 160 stopni, formę (średnia keksówka) nasmaruj masłem i wysyp lekko mąką. Do małej miski przesiewamy mąkę, kakao, sól, sodę i proszek do pieczenia. Odstawiamy na bok.
W drugiej misce ucieramy masło mikserem na gładką masę, dodajemy cukier, ucieramy jeszcze jakieś 3 minuty, aż do uzyskania puszystej konsystencji. Dodajemy jajko, mieszamy aż składniki się połączą, dodajemy maślankę i ekstrakt waniliowy. Masa może wyglądać na lekko zwarzoną, ale nie musimy się tym przejmować. Dodajemy mąkę z dodatkami do maślanej masy i mieszamy łyżką aż do połączenia się składników, ważne, by nie mieszać za długo.

Przekładamy ciasto do wcześniej natłuszczonej formy, wstawiamy do piekarnika i pieczemy około 60/70 minut albo do suchego patyczka. Radzę sprawdzać od 45 min.
Formę z ciastek ustawiamy na kratce na jakieś 10/15 min do przestudzenia, po tym czasie możemy studzić ciasto już bez formy.

Podajemy samo, z bitą śmietaną, owocami albo z czym dusza zapragnie. Ja przechowuję je owinięte w folię aluminiową.

Smacznego!


wtorek, 26 kwietnia 2016

Antidotum na wyjątkowo zimną wiosnę

Coraz bliżej maj, a temperatury jakby wrześniowe (chociaż dziś mamy wyjątek i po lodowatym poranku piękny, ciepły, błękitno zielony kwiecień za oknem). Za kilka dni majówka, w planach wyjazd, w głowie wiosenne menu. W marzeniach na naszym stole, pod drzewami, stawiam kompot z rabarbaru, herbatę miętową, lemoniadę a do tego szprycer i zimne jasne piwo. Wszystko pod chmurką, obok grilla albo ogniska. Cały dzień na dworze, dzieci wybiegane, psy wymęczone, kocyk, strzyżenie trawy, spacery po ogródku. Tak, tak właśnie mi się marzy, ale na razie szykuję sztormiaki, kalosze i ciepłe swetry, z mamą wymyślam rozgrzewające zupy i zastanawiam się jak utrzymamy w domy trzech 2-3 latków. Nic, damy radę, a może jednak prognozy pogody się nie spełnią (a może spełnią, bo nie wiem jaka będzie prognoza za godzinę, bo zmieniają się szybciej niż można byłoby się spodziewać) i będziemy śmigać w krótkich rękawkach.


Jeśli by jednak miało być te 12 stopni a do tego wiatr, deszcz i chmury to mam dla Was pewną propozycję. Przepis znaleziony gdzieś na początku marca i planowany do opublikowania w okolicach jesieni, ale że temperatury w kwietniu bywają jesienne, poranki chłodne, a powroty ze spacerów lodowate, to nie widzę powodów aby czekać z nim aż tyle.

Przepis na gorąca czekoladę, to żywy banał (jak mawiała moja Pani Profesor od statystyki, przedstawiając nam kolejny nowy test), przecież każdy wie jak połączyć mleko, śmietanę z czekolada i z ewentualnym dodatkiem :) Prościej się nie da. Ten przepis jest prawie standardowy z jednym malutkim dodatkiem, który sprawia, że dostajemy kremową, gęstą czekoladę, taką co zostaje na łyżeczce, ale jednocześnie nie jest ciężka od śmietany kremówki czy zbyt dużej ilości czekolady. Jest mleczna, czekoladowa i aksamitna. Jak dla mnie ideał, którego kubek widoczny za zdjęciu to porcja dla 1,5 osoby.


Przepis znalazłam przypadkiem przeglądając proponowane konta na instagramie. Nagle ten mały filmik i przepis na czekoladę. Potem zaczęłam przeglądać kolejne filmiki i tak jeden po drugim wciągnęłam się w ten świat dań z "sposobem". Większość z nich jest dla mnie do oglądania niż przygotowywania, mocno mięsne wydają mi się czasami zbyt ciężkie. Ale miło się ogląda taki mini food porn. Polecam oglądanie i zapraszam na przepis.

Kremowa gorąca czekolada
źródło Tastemade

Składniki:
na dwie ogromne, 3 normalne albo 4 średnie porcie :)

3 szklanki śmietany 12%*
3 łyżeczki skrobi kukurydzianej
3 łyżki cukru (miodu, syropu z agawy i generalnie do smaku)
170g posiekanej gorzkiej czekolady

Przygotowanie

1/2 szklanki śmietanki mieszamy ze skrobią kukurydzianą aż do zupełnego rozpuszczenia
Pozostałą śmietankę wlewamy do rondelka i delikatnie podgrzewamy, gdy zaczyna się gotować dodajemy cukier, mieszamy. Następnie dodajemy pozostałą część śmietanki ze skrobią, mieszamy, zagotowujemy i zdejmujemy z ognia. Dodajemy czekoladę i mieszamy aż całkowicie się rozpuści. Rozlewamy do kubeczków i delektujemy się jedwabistą konsystencją i czekoladowym smakiem.

Smacznego!




P.S. Tak sobie myślę, że jak jednak będą majowe upały, to taka mocno schłodzona czekolada też będzie niczego sobie :)

* W przepisie jest podana half and half cream, czyli śmietana wymieszana z mlekiem. Wg mnie odpowiada temu nasza 12% słodka śmietanka.

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Wiosenna kasza gryczana

Powroty nie idą mi zbyt spektakularnie. W pamięci bloga wiszą jakieś teksty, które zaczęłam a nie skończyłam, na dysku czekają zdjęcia zjedzonych obiadów, śniadań i deserów. Ostatnio jednak działo się tyle, że czasu (a może i chęci) na dzielenie się posiłkami jakoś mi nie starczało.
Ale przyszła wiosna, rozepchała się łokciami, powoli zaczyna przykrywać szarość zielenią. Temperatury coraz wyższe, światła coraz więcej, dzień dłuższy, na straganach zielono, na duszy lżej. Idą zmiany...ale o tym za jakiś czas.



Z kaszami mam tak, że przychodzą do mnie falami, jak wpadnę w kaszowy ciąg, to jem je niemal codziennie i w przeróżnych konfiguracjach. Moje ulubione to palona gryczana, jęczmienna i burgul. Ale nie pogardzę i jaglaną (ale tylko w formie placków albo wytrawnego dodatku do dania) nie mówiąc o mannej w wydaniu śniadaniowym. Ostatnio do mojej szafki trafiła owsiana, ale jeszcze się siebie uczymy.

Kasza z "wkładką" to jeden z moich ulubionych zestawów do pracy. Gotuję kaszy na 3 dni, a potem dorzucam to co lodówka ma. Na wytrawnie, na słodko, z mięsem, po wegetariańsku. Pierwszy raz taką (powiedzmy) sałatkę z kaszą jadłam u mojej wspaniałej Magdy Wu. W jej wydaniu do gryczanej, ugotowanej idealnie na sypko, dodatkami były, czerwona papryka, dużo ziół, ziarno słonecznika i coś jeszcze. A to wszystko w super sosie o nucie imbiru. Do dziś próbuję odtworzyć ten smak a i tak nie smakuje tak jak u niej na kanapie. Cóż, najwyższa pora się wprosić :)

Wiosenne wydanie kaszy jest proste, nowalijki spod folii ;), feta, opłukany serek wiejski (ja wolę ten w wersji light) i jakiś winegret, albo po prostu oliwa z oliwek i sok z cytryny. Robi się banalnie, a to co poniżej prezentuje to właściwie nie jest przepis.



Wiosenna kasza gryczana

Składniki
Pęczek rzodkiewek
Spory ogórek
Gruby szczypior, najlepiej same białe cześci
Pół szklanki ugotowanego zielonego groszku
Kawałek fety
Opakowanie serka wiejskiego granulowanego
Kasza gryczana ugotowana na sypko

Przygotowanie
Ogórek obieramy, albo i nie, czyścimy z nasion (ja tak lubię) i kroimy w kostkę, w podobną kostkę kroimy rzodkiewki, zioła siekamy, serek wiejski opłukujemy na sitku, fetę kruszymy na mniejsze kawałki. Wszystko wrzucamy do miski. Na koniec dodajemy kaszy gryczanej. Ilość? Mniej więcej tyle ile było warzyw i sera. Mieszamy. Doprawiamy ulubionym winegretem albo oliwą z oliwek i sokiem z cytryny. Można odprawić pieprzem, sól już jest z fety.
Odstawiamy na chwilę aby smaki się przegryzły.

Podajemy samo, jako dodatek do miesa z grilla. Ja najbardziej lubię z kefirem.

Smacznego!

środa, 9 marca 2016

Historie kuchenne i mocno czekoladowe ciastka z kaszą owsianą

Od ponad tygodnia próbuję skończyć tego posta a nie jest łatwo. Może dziś się uda (oczywiście "dziś się nie udało i kończę go rano w środę, a nie wieczorem we wtorek*). Mały Człowiek umęczony gorączka poszedł spać o 17, wreszcie nie kaszle i łagodnie oddycha. Marze sobie, że to może przełomowa noc i jutro obudzi się w lepszym humorze (dobrze myślałam, ząbki piątki wyszły i większość objawów minęła). Wreszcie oderwiemy się od sennych dni, kanapowego oglądania bajek (chłopięcy wybór to śmieciarka, dźwig i pociąg....i to w wydaniu, który doprowadza mnie do szału) i płaczliwego humoru. Chociaż taki przytulający się, przysypiający, niedźwiedzi chłopiec to sama słodycz). Ale niech już wyzdrowieje, niech będzie zabawa, spacery i żłóbek. Niech będzie wspólne gotowanie i siedzenie w kuchni. 
 
 
Ogromnie ciekawym doświadczeniem jest gotować z takim Małym Człowiekiem. Jako Rodzice łapiemy luz, bierzemy poprawkę na niewypały i olewamy bałagan, to wiele nas uczy. Ale u tak najfajniej jest obserwować u Niego coraz większa świadomość wykonywanych czynności, koordynację ruchu i precyzję i ten błysk w oku na wiadomość, że będziemy gotować. 
Młody w kuchni urzęduje od samego początku naszej wspólnej przygody. W bujaczku ustawionym na blacie, na macie edukacyjnej, na kocyku, raczkujący i buszując wśród szafek albo siedząc w foteliku do jedzenia. W pewnym momencie, jego ciekawość tego co się dzieje " tam na górze" była tak wielka, ze posadziłam go na blacie kuchennym. Ja byłam lekko zdenerwowana (w końcu był już mocno aktywnym ruchowo brzdącem), babcie uznały, że zapewne oszalałam, ale okazało się, że siedzenie na blacie to źródło najlepszej rozrywki. Tak wiele można zdziałać - krojenie, przesypywanie przypraw, gniecenie ciasta, układanie w szafkach z przyprawami, podlewanie kwiatów i patrzenie przez wielkie okno na świat, są tak fajne, że nie chce mu się łobuzować. Chociaż może źle napisałam, zabawy na blacie to jedne wielkie łobuzowanie, brudzenie i rozsypywanie. Szał, dziki szał :)

Teraz na blacie kuchennym toczy się życie - piaskownica z piaskiem z mąki i oleju, ciastolina, farby, gotowanie. 
 


Nim cała nasza trójka rozchorowała, udało nam się upiec ciasteczka. Mały Człowiek wsypywał składniki do miarek, z miarek do miski a potem jak zaczarowany na mikser. Chwilowa kłótnia o jedzenie surowego ciasta, ale poszło gładko. A co ważniejsze - wyszło pysznie.

Ciasteczka maślane, super mocno czekoladowe i delikatne, ale dzięki dodatkowi kaszki owsianej (angielskie steel cut, którego mam cały woreczek i poza owsianką jakoś nie miałam weny do ich wykorzystania) chrupiące. Robią się szybciutko i łatwiutko, chwila mieszania, dłuższa w piekarniku, chwilka na kratce i do pudełeczka.

 
Czekoladowe ciasteczka owsiane
Źródło: epicurious

Składniki:
12/16 ciasteczek 

3/4 cup mąki
1/4 cup naturalnego kakao
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1/4 łyżeczki soli
1/2 cup masła -> jakieś 113 g
1/2 cup cukru
1/2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
2 łyżki płatków owsianych typ steel-cut -> w Polsce nazywane kaszą owsianą**
1/4 szklanka połamanej deserowej czekolady


Przygotowanie

Piekarnik rozgrzewamy do 175 stopni. Blachę wykładamy papierem do pieczenia.
Do miski przesiewamy mąkę, kakao, sodę oraz sól. W drugiej misce umieszczamy masło chwilę miksujemy, dodajemy cukier i ekstrakt waniliowy. Ubijamy aż do uzyskania lekkiej i puszystej konsystencji. Dodajemy mąkę z dodatkami i mieszamy aż składniki się połączą (będzie gęste) Na koniec dodajemy płatki owsiane a na końcu czekoladę. W tym momencie z mieszania przechodzimy do zagniatania (tylko do połączenia się składników).
Z ciasta lepimy kulki wielkości dużego orzecha włoskiego. Układamy na blasze z około 2 cm odstępem i lekko spłaszczamy.
Pieczemy około +/- 14 minut do momentu aż środek będzie jeszcze lekko miękki a brzegi popękane. Upieczone ciastka zostawiamy na blasze do przestygnięcia, następnie można schować do szczelnego pojemnika.

Smacznego

*i tu moja nauka aby ufać sobie i nie wpadać w panikę. Prawie 2 tygodnie gorszego humoru, zakończone 5 dniami gorączki. Lekarz odwlekający antybiotyk pozwolenie na spokojne chorowanie, spanie i marudzenie.
** można zastąpić zwykłymi płatkami owsianymi górskimi.










sobota, 27 lutego 2016

Wpis niekulinarny. Magiczny poranek w lesie

Przed urodzeniem się naszego syna weekendowe poranki należały do mnie i do Dychy. Szłyśmy na godzinny albo i trzygodzinny spacer. Po drodze kawa albo i całe śniadanie. Jeśli tylko pogoda dopisywała (Co oznaczało, że nie lało, bo nasz pies boi się deszczu jakby był z cukru. Każda inna pogoda jest dobra na spacer.) zwiedzałyśmy bliższą i dalszą okolicę.
Razem z urodzeniem się G musiało ulec to zmianie. Nie wszędzie weźmiemy i Młodego i psa, place zabaw to nie miejsce dla Dychy, a od kiedy G odmówił jeżdżenia w wózku to zbyt dalekie spacery też nie wchodzą w grę, bo małe nóżki są szybkie i dzielne ale mają swoje ograniczenia.

Właśnie jesteśmy u kieleckich dziadków G, gdzie dom stoi na skraju lasu i można znaleźć się w raju w mniej niż minutę. Dziś bez przepisu, bo jakoś nic mi się nie łączy z tymi widokami i zimą, która przechodzi w wiosnę.
















niedziela, 21 lutego 2016

Niski biometr, homeoffice i kawa

Po urodzeniu się Młodego Człowieka przez rok byłam w domu, od mniej więcej 9 miesiąca siedzenia chodził mi po głowie powrót do pracy. Wróciłam jak G miał rok i 3 miesiące. Nie żałuję ani jednego dnia spędzonego dnia w domu, nie żałuję teraz ani jednej godziny spędzonej w pracy.
Na początek wróciłam na część etatu (małe kroczki, małe kroczki), teraz jestem na prawie całym etacie. Wszystko jest możliwe tylko dzięki ogromnej współpracy dziadków, bardzo elastycznemu i rozumiejącemu pracodawcy i temu, że B może zarządzać swobodnie swoimi godzinami pracy.

Godziny poza domem to ogromna ulga i gimnastyka dla głowy. Bywa oczywiście różnie i świat domowy z tym pracowym wpływają na siebie nieustannie. Nerwowe dni w pracy przekładają się na zmęczone popołudnia, nieprzespane noce na błędy w pracy. Mam natomiast to szczęście, że dwa dni w tygodniu mogę pracować z domu. Mogę spokojnie odprowadzić Młodego do żłobka, wrócić, popracować a następnie przyprowadzić Go na drzemkę do domu i wrócić do pracy. Rzeczy toczą się wtedy łatwiej, sprawy domowe nie piętrzą się i nie zawadzają, szanse na domowy obiad zwiększają się :) Jedne co szło mi trochę gorzej, to praca w te dni. Jakoś mi się rozchodziła, nie ma się co oszukiwać praca z poziomu kanapy czy domowego stołu zachęcała mnie do działań nie do końca pracowych.



Aż do momentu gdy do mojego domowego biura dołączyła Kasia, zwana Stefanem.
Kasia Stefan, to jest ktoś! Jedna ze zdolniejszych i mądrzejszych osób jakie znam. Jest totalnie dziewczęca natura idzie w parze z błyskotliwą głową i ogromną wiedzę z zakresu gospodarki, finansów i biznesu. Nie raz korzystaliśmy z jej wiedzy i doświadczenia przy rozwoju naszego małego biznesu, nie raz dyskutowaliśmy w jakim kierunku podąża ten świat i niczym Pinki i Mózg zastanawiałyśmy się jak podbić świat. Wierzę, że któregoś dnia nam się uda :)
Na razie jednak spotykamy się co piątek, rozkładamy laptopy, włączamy opcję praca, przemycamy lakiery do paznokci i 9-15 szalejemy w naszym domowym biurze. Po drodze zgarniamy Młodego ze żłobka zaliczając tym samym spacer z psem.
To cudowne jest pracować w jej towarzystwie. Serio, sama sobie zazdroszczę piątkowej koleżanki z biurka obok :)
Ostatni piątek to był nie tylko intensywny pracowo dzień, ale i koszmarny biometr. Szaro, deszczowo i wietrznie. Tylko chyba mój Syn miał radość z brodzenia po kałużach w drodze do i ze żłobka. Około 13 najbliżej nam było do położenia głów na poduszkach, zamknięcia laptopów, wyciszenia telefonów. Aby przezwyciężyć senną aurę zrobiłyśmy kawę. Kawę lekko podkręconą, ale nadal bardzo kawową. To coś jakby koktajl kawowy, ale bez ciężkości którą daje mleko i gęstości od przeładowania dodatkami. Dodatkowo mało słodki, na początku trochę to nas zaskoczyło, ale przy drugim łyku uznałyśmy, że tak właśnie powinno być. Shake (tak go nazwijmy) w niczym nie przypomina gęstych, deserowych napoi. Jest lekką gęstszą kawą, co jest zasługą banana.


Do stworzenia naszej wersji zainspirował nas przepis znaleziony gdzieś w internecie. W oryginalnym przepisie bazą było lekkie mleko kokosowe oraz jogurt. Nie miałyśmy pod ręką mleka kokosowego, więc zastąpiłyśmy je mlekiem owsianym (migdałowe, tu musi dobrze pasować migdałowe) i zupełnie ominęłyśmy jogurt. Została kawa, banan i ziarna kakowca. Energetyczna bomba. Mało słodka, nie za ciężka, mocno kawowa z lekkim czekoladowym aromatem, ale bez czekoladowej słodyczy. Do tego miseczka owsianych ciasteczek od znajomego i parę garści bakalii.
I można pracować dalej.


Bananowo-kakaowa kawa dla zapracowanych

Składniki na 2 duże szklanki.
2 espresso
2 niewielkie banany
2 szklanki wybranego mleka (u nas owsiane, ale pewnie będzie pasowało każde...a migdałowe brzmi jak plan na najbliższy piątek)
2 łyżki pokruszonych ziaren kakaowca
miód, syrop klonowy, więcej banana albo daktyle jeśli kawa jest zbyt wytrawna (my nie potrzebowałyśmy dosładzać)

Latem pewnie dobrze zrobią mrożone banany albo kilka kostek lodu.

Przygotowanie
Włożyć do blendera i zmiksować. Rozlać do szklanek i pracować :)

Smacznego i na zdrowie!

poniedziałek, 15 lutego 2016

Chlebek bananowy - Po prostu Nigella.

Odkąd dieta naszego Małego Człowieka zaczęła być czymś więcej niż tylko mlekiem, w naszym domu są one cały czas - banany. Są niezastąpione na kapryśne momenty niejedzenia, spacery czy płaczliwe powroty ze żłobka. Gdy Mały Dzielny Człowiek jest zmęczony i jednocześnie pobudzony a drzemka dopiero za kilka minut w domu. Gdy ma dzień na NIE, a my już nie mamy siły na to by namawiać go na inne jedzenie - banan, jabłko czy kiwi i do przodu. Poza świeżymi, w lodówce mam kilka zamrożonych przejrzałych bananów, czy to na koktajl, placki czy na ciasto. Jeśli chodzi o ciasto to do tej pory na naszym stole rządził chlebek bananowy Sophie Dahl. W nocy o północy, z zamkniętymi oczami mieszałam i piekłam. Na słodką kolację, deser dla niezapowiedzianych gości, śniadanie do pracy czy do żłobka. Od czasu gdy pojawił się G, ograniczyłam w nim ilość cukru, ale smakuje nam nadal.
Wczoraj wieczorem, w ramach kompulsywnych zachwytów nad Po prostu Nigella, pojawił się jego zastępca. Niby kolejny chlebek bananowy, niby bardzo podobny. Ale dzięki dodatkowo jogurtu i zamianie masła na olej, lżejszy, bardziej chlebowy a mniej ciastowy. Słodki, ale nie za bardzo. (myślę, że można jeszcze ograniczyć ilość słodyczy w nim).
Chlebek powiedziałabym dość zwyczajny, z miłą nutą kardamonu i chrupiącym i zaskakującym ziarnem kakaowca. Ale w tej zwyczajności jest pewna cudowna moc i to na kilku poziomach. Chlebek piekąc się a następnie stygnąć doprowadza do szału domowników, którzy chcieliby go już wyjąć z piekarnika, pokroić i zjeść. Ale nie, nie można. Trzeba czekać. Druga sprawa, to jak już wystygnie i rano będziemy go kroić na porcje to zobaczymy, że super się kroi, jest sprężysty, o regularnych dziurkach i obłędnym zapachu. Chciałabym powiedzieć, że się dobrze przechowuje, ale chyba nie będzie mi dane sprawdzić tego empirycznie.

Mój chlebek piekł się o ponad 15 min dłużej niż ten w przepisie. Dałam całość cukru, ale następnym razem ograniczę odrobinę jego ilość. Ziarno kakaowca można swobodnie zamienić na orzechy, albo zupełnie pominąć.


Przy okazji chlebka napisze jeszcze słowo o Po prostu Nigella, bo ta książka jest dla mnie ogromnie pozytywnym zaskoczeniem. Gdy zobaczyłam okładkę, a następnie zapoznałam się z kilkoma przepisami miałam poczucie, że czeka na mnie książka mdła, rozmyta i mało konkretna. Bałam się też, że Nigella w ramach zmian życiowych zeszła na drogę odchudzonego menu typu light, super foods i dań typu raw. Jednak na youtube udało mi się zobaczyć kilka odcinków pierwszego sezonu Simply Nigella (fatalna jakość filmów, ale czego się nie robi dla Nigelli). Z minuty na minutę, z przepisu na przepis coraz bardziej podobała mi się koncepcja przemiany jaką przeszła Nigella i jej przepisy. Są lżejsze, są świeższe, często bezglutenowe i zawierające super foods ale są nadal z tym cudownie hedonistycznym rozmachem. Obok ascetycznych warzyw i ryb są też konkretne i barokowe w smaku mięsa i obłędne ciasta.
Kupuje przemianę i kupuję książkę w całości i już na najbliższe tygodnie mam rozpisane dania na JUŻ.


Chlebek bananowy z kardamonem i ziarnami kakao
źródło: Po prostu Nigella. Nigella Lawson

Składniki:
2 bardzo dojrzałe banany (250-275g ze skórką)
2 duże jajka
200ml maślanki albo rzadkiego jogurtu
125 ml oleju
325g mąki
200g jasnego cukru czcinowego
1,25 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody oczyszczonej
2 łyżeczki mielonego kardamonu
Foremka 23/13/17cm

Przygotowanie
Piekarnik rozgrzewamy do 170 stopni, a formę wukładamy papierem do pieczenia i smarujemy olejem
Ciasto przygotowywałam mikserem ale Nigella twierdzi, że przy pomocy łyżki też da radę.
Rozgniatamy banany i ubijamy je mikserem dodając po jednym jakski. Następnie dodajemy maślankę/jogurt, olej i dokładnie miesamy.
W osobnej misce mieszamy mąkę, cukier, proszek do pieczenia, sodę oraz kardamon. 
Zmniejszamy obroty miksera i powoli dodajemy suche składniki. Mieszamy aż do połączenia się składników, pod koniec można zwiększyć obroty. Możliwe, że w między czasie będziemy musieli gumową szpatułką zebrać część niewymieszanego ciasta ze ścianek miski.
Ciasto przekładamy do formy i wkładamy do piekarnika na około godzinę. Po 34 minutach warto sprawdzić czy ciasto jest upieczone - suchy patyczek. Moje wymagało około 1h 15m w piekarniku.
Ciasto studzimy w formie ustawionej na kratce. Ostudzone owijamy papierem a następnie folią spożywczą.
W szczelnym pojemniku utrzymuje świeżość do tygodnia (aha...jasne, ciekawe czy ktoś to widział).
Może być zamrażane przez 3 miesiące - owinięte w folię spożywczą. Rozmrażamy odwiniętą z foli, w temperaturze pokojowej.


Smacznego!

piątek, 12 lutego 2016

Odczarować brokuła

Coraz bliżej wiosna a nam coraz bardziej się chce zielonego. Tzn, mnie się chce a co do reszty rodziny to bywa już różnie. Za B chodzi hinduistyczna i meksykańskie jedzenie, a nasze ukochane Dziecko ostatnio jadłoby pomidory (mamy mrożone pomidorki koraliki z babcinego ogródka), chrupki jaglane, serek waniliowy (bieluch doprawiony miodem), pieczone frytki z marchewki, masło orzechowe prosto z słoika i....kiełbaskę.
Cóż, nie ma tak dobrze i od czasu do czasu przemycamy inne smaki, konsystencje i kolory. A zielony, zielony to od jakiegoś czasu kolor znienawidzony. Nawet ogórki kiszone przestały być cool, o szpinaku na makaronie, liściach sałat czy brokułach nie wspominając. Zresztą z brokułem od zawsze był problem. Nawet w czasach zupełnej maleńkości, kiedy uczyliśmy się nowych smaków i kiedy to jadł wszystko co miał pod ręką. Już wtedy brokuł był na indeksie. Nie udało się go podać samego, nie udało się przemycić w kotlecikach ziemniaczanych, zupie czy nawet jako farsz do naleśników. Nie dało rady.
Na dość długo dałam sobie spokój z brokułami. Nie ma co się znęcać nad maluchem. Ale ostatnio wrzuciłam do zamrażalnika brokuła i nadeszła pora aby go zagospodarować. Dla mnie sałatka wspomnień (brokuły z fetą i migdałami) ale co dla niejedzącego Młodego? Wtedy z pomocą przyszła strona Super Healthy Kids i podlinkowany tak przepis na placuszki z zielonymi warzywami. Popatrzyłam, przemyślałam i zrobiłam. Przepis pewnie sam w sobie super, ale mi jednak czegoś brakowało aby mogło zadziać się placuszkowe niebo. Dodałam więc wielką łyżkę dobrego jogurtu, plaster małej cebuli, proszku do pieczenia na ostrzu noża oraz dwie łyżki startego sera Dziugas.


Wyszło wyśmienicie. Młody zjadł 3 duże placki co jest sukcesem samym w sobie, ale że smakowało i mojej mamie, mnie i nawet B to już sukces na całej linii.

Młody dostał swoje placki z pomidorkami oraz z bananem i migdałami na deser, a ja zjadłam je z doprawionym na ostro jogurtem. Ciasta zostało trochę i następnego dnia rano usmażyłam porcję placków do żłobka na drugie śniadanie - zniknęły.

Polecam, testowane na 2latku :)


Zielone pancakes z warzywami
Żródlo: zmodyfikowany przepis z weelicious.com

Składniki:
1 szklanka wybranych warzyw (u mnie gotowany brokuł i szpinak, może być kalafior, cukinia a zapewne i wiele innych)
0.5cm plasterek średniej/malej cebuli, może być szczypiorek
1 lub 2 łyżki jogurtu naturalnego
2 łyżki startego sera (parmesan, grand padano, dziugas a zapewne i feta będzie dobra)
0,25 szklanki mąki (może się okazać, że trzeba dodać trochę aby ciasto miało odpowiednią konsystencję)
1 duże jajo
0,25 łyżeczki sproszkowanego czosnku (albo odrobina świeżo startego)
1 łyżeczka wybranych suszonych ziół (pominełam)
szczypta proszku do pieczenia (dodałam dosłownie tyle ile się mieści na czubku noża)
pieprz i sól do smaku
Wybrany tłuszcz do smażenia

Przygotowanie

W malakserze miksujemy warzywa. A następnie jeśli mamy wystarczającą misę malaksera dodajemy do niego pozostałe składniki, miksujemy i koniec.
Albo przekładamy warzywa do miski, dodajemy pozostałe składniki i mieszamy aż składniki się połączą.
Na patelni rozgrzewamy łyżkę oleju i smażymy placuszki po1- 2 minuty z każdej strony.
Podajemy z wybranym sosem. Autorka przepisu poleca pomidorowy, mi jednak bardziej pasował przyprawiony szczypiorkiem jogurt.


Smacznego

P.S. Zdjęcia telefonem, po ciemku. Aparat się "odnawia"

sobota, 6 lutego 2016

Pączki i Powroty

Wdech Wydech Wdech Wydech....

minęły ponad dwa lata. Szmat czasu, palce odwykły od stukania tekstu na blogu, głowa od konstruowania myśli a oko od robienia zdjęć. Ale ostatnio coś za mną chodzi, coś mnie nosi aby tą gonitwę myśli związaną z naszą codzienności przelać na "papier".

Przez te lata od początku prowadzenia Wasabi obie z Moniką przeszłyśmy niesamowitą drogę, pełną zwrotów akcji i niemądrych przygód, ważnych i przemyślanych decyzji, zaskakujących zbiegów okoliczności, nawiązujących się i rozpadających znajomości.
W tym wszystkim pozostały rzeczy niezmienne - miłość naszych najbliższych, przyjaźń, odwaga w kształtowaniu swojego życia. I pomimo mijających lat i zmieniających się cyferek nadal jesteśmy troszkę naiwne, mocno roześmiane i czasami niemądre.
Chociaż mogę mówić tylko za siebie, myślę, że dziś znowu stoimy przed nowym, każda z nas na swój wyjątkowy sposób. Dla mnie oznacza to powrót tu. Miejsce skupiające tak wiele dobrych wspomnień i gotowe by przyjąć jeszcze wiele nowych.

Nie wiem czy ktoś jeszcze tu zagląda, czy ktoś korzysta z naszych przepisów. Przecież internet i sklepowe półki pełne są przepięknych słów, przepisów i zdjęć.
Ale to chyba bardziej dla mnie iż dla nas.


Powracam z przepisem, który obiegł już internet wzdłuż i wszerz, można go wyszperać w wielu miejscach, ale niech będzie i tu. Bo to dla mnie specjalny przepis. Dokładnie rok temu zrobiłam go po raz pierwszy, specjalnie dla naszego Syna, po to aby mógł pierwszego pączka w życiu zjeść z mamą i tatą.
Tak więc rok temu na śniadanie jedliśmy pieczone pączki. Wtedy tak samo jak w ostatni czwartek wstałam przez Młodym i jego Tatą, przesunęłam nadal śpiącego psa, wyjęłam z lodówki ciasto, utoczyłam pączki i upiekłam. Młody wstał akurat na lukrowanie pierwszej partii i smarowanie jajkiem drugiej. Potem mieliśmy się szykować. On do żłobka, ja do pracy, ale oblizana łyżeczka po lukrze spowodowała taki sugar rush, że biegaliśmy po domu jeszcze ładną godzinę.

Ja spóźniłam się do pracy, ale na szczęście Młody Człowiek zdążył na drugie śniadanie w żłobku.

Wszystko się zmieniło, odkąd ten Mały Człowiek pojawił się w naszym życiu. Stanęło do góry nogami, obróciło się o 180 stopni. Po dwóch wspólnych latach mogę powiedzieć, że jest już normalnie, że niespodzianki serwowane przez ciągle zmieniającego się Młodego to codzienność, że huśtawka nastrojów u nas i u Niego to już norma, że podstawową cechą układanych przez nas planów i grafików jest elastyczność i zmienność i że już nie pamiętamy jak to było być parą bez dziecka. A to wszystko jest dobre, zabawne i tylko czasami (najczęściej około 3-4 w trakcie nieprzespanej nocy) wspominamy jak to było spać spokojnie.


A wracając do przepisu. To nigdy nie będą pączki smażone na głębokim tłuszczu, tak samo jak to nie są (i nie będą) pączki w kategorii fit. To słodkie, lekkie totalnie pączkowe pączki, które robi się i je z ogromną przyjemnością. Trudno powiedzieć czy smakują mi bardziej niż prawdziwe, bo które w sumie są prawdziwe: te domowe, które nie zawsze wychodzą, te kupne które poza paroma wyjątkami to produkt pączkopodobny? Mi pieczone smakują przeogromnie, tak przeogromnie, że kilka kolejnych dni powinnam spędzić o sałacie i wodzie. 

Pączki pieczone 

Składniki:
100 ml ciepłego mleka
50 g świeżych drożdży
370 g mąki pszennej (tortowej lub do wypieków drożdżowych)
50 g cukru
3/4 łyżeczki soli
3 jajka
170 g masła
Dodatkowo:
jajko do posmarowania
około 300 g miękkiej marmolady o smaku różanym lub marmolady truskawkowej ewentualnie wieloowocowej
lukier pomarańczowy: 200 g cukru pudru, sok i skórka z pomarańczy, sok z cytryny, smażona skórka pomarańczowa lub konfitura pomarańczowaPotrzebne też będą
papilotki (jak do muffinów) o średnicy 5 cm mierzone po dnie
cienka szklanka lub metalowa obręcz do wycinania ciastek o średnicy 7,5 cm
Przepis
  • Drożdże, masło i jajka wyjmujemy wcześniej z lodówki aby się ociepliły. Masło kroimy na kawałki i tak ocieplamy. Ciasto najlepiej zagniatać mikserem planetarnym, w maszynie do wyrobu chleba, melakserze lub termomiksie.
  • Z drożdży zrobić rozczyn - wymieszać ciepłe mleko, pokruszone drożdże, 1 łyżeczkę cukru i 1 łyżkę mąki, odstawić do wyrośnięcia na 10 minut pod przykryciem ze ściereczki. Rozczyn ma się dość mocno spienić. Naczynie z drożdżami można wstawić do garnka z bardzo ciepłą wodą, to pomoże drożdżom wyrosnąć. Gdy drożdże wypełnią już cały kubek, wstawić go do miski z mąką.
  • Do większej miski przesiać mąkę, dodać cukier, sól i wymieszać. Następnie wlać rozczyn drożdży i wymieszać łyżką. Dodawać stopniowo jajka mieszając składniki drewnianą łyżką. Następnie wyrabiać ręką przez około 10 minut lub przez 7 minut za pomocą haka miksera (na 4 poziomie). Na koniec ciasto ma być gładkie.
  • Następnie dodawać po kawałeczki miękkie masło, cały czas wyrabiając rękami (około 10 minut) lub miksując hakiem (około 7 minut). Na koniec mamy otrzymać elastyczne i błyszczące ciasto, które będzie odklejało się (ześlizgiwało) z ręki i boków miski. Przykryć ściereczką i odstawić na 1 godzinę do wyrośnięcia (ciasto znacznie się napuszy).
  • Wyrośnięte ciasto uderzyć pięścią i szybko zagnieść ręką. Złączyć ciasto w jedną kulę (nie będzie sztywna), wyłożyć na blat podsypany mąką, przewrócić na drugą stronę i obtoczyć w mące. Dłońmi rozpłaszczyć ciasto na placek o grubości około 1 cm (ma nam wyjść 16 pączków), w razie potrzeby oprószyć blat i ciasto mąką aby ciasto się nie kleiło. Szklanką lub obręczą wyciąć pierwsze kółko. Rozpłaszczyć nieco w dłoni i na środek położyć pełną łyżeczkę marmolady. Złożyć kółko na pół, zlepić brzegi jak w pierogach a następnie zebrać łączenie w jednym miejscu. Ulepioną w ten sposób kulkę włożyć łączeniem do dołu do papilotki. Powtórzyć z resztą ciasta. Na koniec wycinki z ciasta zebrać w jedną kulkę i też wykorzystać.
  • Papilotki z pączkami układać na blaszce z wyposażenia piekarnika z zachowaniem odstępów (zmieści się połowa pączków, resztę pieczemy w drugiej partii). Pączki odstawić na 1/2 godziny do podrośnięcia (ciasto mniej więcej dwukrotnie zwiększy objętość).
  • Piekarnik nagrzać do 180 stopni C (góra i dół bez termoobiegu). Wierzch pączków posmarować roztrzepanym jajkiem (najlepiej ogrzanym w temp. pokojowej) i wstawić razem z blaszką do nagrzanego piekarnika do środkowej części. Piec przez 13 - 15 minut. Od razu wyjąć z piekarnika. Studzić przez około 10 minut, następnie polukrować. Upiec drugą partię pączków.
  • Lukier pomarańczowy: do miseczki wsypać cukier puder, dodać skórkę startą z pomarańczy (około 1/2 łyżeczki), łyżeczkę soku z cytryny oraz sok z pomarańczy w takiej ilości aby otrzymać lukier o odpowiedniej gęstości. Wymieszać ze smażoną skórką pomarańczową lub konfiturą (około 2-3 łyżki).

Wskazówki

Ciasto można też zagnieść wieczorem, wstawić do lodówki na całą noc, a rano upiec pączki. W tym celu wyrobione ciasto przykrywamy folią i wstawiamy do lodówki na całą noc (ciasto najpierw urośnie, później opadnie). Rano wystarczy uformować pączki i odstawić na godzinę do wyrośnięcia w temperaturze pokojowej. Do ciasta "nocnego" można użyć drożdży instant (1 i 1/2 saszetki).
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...