sobota, 31 października 2009

Sernikobrownie z dyniowym akcentem

Od rana w kuchni gorąco :) Farsze do lasagni gotowe, placuszki usmażone, czas na deserek :)
Na stronach kulinarnych blogowiczek wiele kuszących przepisów na dyniowy deser. Mi najbardziej przypadł do gustu sernikobrownie z dynią od Asi z Kwestii Smaku. Pyszny sernik na czekoladowym spodzie z dodatkiem aromatycznie korzennej dyni. Poniżej zacytowany szybki i prosty przepis. Polecam!



Składniki:
Ciasto czekoladowe Brownie:
200 g ciemnej, gorzkiej czekolady (70% kakao)
200 g masła
3 jajka
230 g drobnego cukru lub cukru pudru
120 g mąki

Masa serowo - dyniowa:
500 g śmietankowego twarogu
1/2 szklanki drobnego cukru lub cukru pudru
1 szklanka puree z pieczonej dyni*
2 jajka
1/2 łyżeczki przypraw do dyni (1/4 łyżeczki cynamonu, 1/8 łyżeczki imbiru w proszku, 1/8 łyżeczki gałki muszkatołowej) - ja użyłam 1 łyżeczkę przyprawy do piernika
100 g białej czekolady (1 tabliczka), roztopiona


Przygotowanie:

Formę 20 x 30 cm wysmarować tłuszczem, wyłożyć papierem do pieczenia, który również posmarować tłuszczem. Piekarnik nagrzać do 170 stopni.

Ciasto czekoladowe Brownie: Roztopić w garnuszku ciemną czekoladę razem z masłem, ostudzić. Jajka ubijać z cukrem przez około 10 minut, aż powstanie gęsta i puszysta masa. Ubite jajka delikatnie połączyć (kilkoma ruchami szpatułki) z ostudzoną masą czekoladową. Następnie równie delikatnie połączyć z przesianą mąką, starając się nie zmniejszyć za bardzo objętości piany. Masę wylać do przygotowanej formy i piec przez 25 minut.

Masa serowo - dyniowa: Ubijać ser z cukrem na średnich obrotach miksera, aż będzie gładki, przez około 5 minut. Dodać połowę (1/2 szklanki) puree z dyni i zmiksować. Zmniejszyć obroty miksera i wbijać po jednym jajku, ubijać tylko do połączenia się składników. Wymieszać z przyprawami.

Odmierzyć 5 łyżek masy serowej, a resztę wylać na upieczony czekoladowy spód. Wymieszać resztę (1/2 szklanki) puree z dyni z odłożoną masą serową (5 łyżek) oraz z roztopioną białą czekoladą (białą czekoladę najlepiej rozpuścić w kąpieli wodnej lub z mikrofalówce).

Wyłożyć na masę serową tworząc spirale i wydobywając część masy serowej na wierzch ciasta. Piec przez 40 minut. Ostudzić w uchylonym piekarniku. Po całkowitym wystudzeniu wstawić do lodówki na około 3 godziny, lub najlepiej na całą noc.



* puree z pieczonej dyni można przygotować w następujący sposób: dynię pokroić na kawałki (razem ze skorupą), opłukać i ułożyć na blasze do pieczenia. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 200 stopni i piec przez 25 minut, aż dynia będzie miękka, ale jędrna. Dynię wyjąć i ostudzić, odciąć skorupę, a miąższ dokładnie odcisnąć z wody. Zmiksować na puree blenderem ręcznym. Odmierzyć 1 szklankę puree. Dynię można też ugotować na parze.

To kolejne nasze danie zaliczające się do Festiwalu Dyni.

piątek, 30 października 2009

Krwawe palce czarownicy ... czyli przygotowania do Halloweenowej imprezki

Halloweenowa impreza przygotowywana przez WASABI już jutro. Menu zapowiada się smakowicie, m.in.:


Zupa dyniowa podana z prażonymi pestkami dyni
Placuszki dyniowe w wersji na słodko i słono
Lasagna dyniowo-serowa
Muffiny dyniowe
Dyniowe serniko-brownie


Mam nadzieję, że ze wszystkim wyrobimy się na tyle wcześniej, by zdążyć załapać się z niektórymi daniami na tegoroczny Festiwal Dyni. Dlatego plan działania został rozłożony na dwa dni. Ja rozpoczęłam przygotowania od bardzo groźnie brzmiącego dania jakim są "Krwawe palce czarownicy". Ciasteczka bardzo szybkie w wyrabianiu i pieczeniu, a do tego efektowne. Przepis zaczerpnięty (choć troszkę zmieniony) od UPL z blogu NIEBO W GĘBIE.



500 g mąki
250 g miękkiego masła
220 g cukru
1 jajko +1 żółtko
2-3 łyżki gęstej śmietany
1/2 łyżeczki soli
łyżeczka proszku do pieczenia
2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
oraz
dżem truskawkowy (ja użyłam takiego w wyciskanej tubce - lepiej się nakłada)
obrane ze skórek migdały


Ze wszystkich składników, poza dżemem i migdałami, zagniotłam kruche ciasto i wstawiłam na 30 minut do lodówki.

Nagrzewamy piekarnik do 200 stopni C (bez termoobiegu)i przygotowujemy blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Wyjmujemy schłodzone ciasto i kształtując palce, rolujemy małe kawałki. Pałeczki nie mogą być za grube, ponieważ podczas pieczenia "rozchodzą się na boki". Czubek palca smarujemy dżemem i doklejamy "pazur" z migdała. Tak przygotowane palce wstawiamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy ok 8-10 minut.

Z podanej porcji ciasta wychodzi ok 150 palców - ok 6 blach.
Najlepiej przechowywać je w puszkach lub dużym szklanym słoju.



Smacznego!

czwartek, 29 października 2009

Gruszki zapiekane w cieście francuskim

Do tej pory moimi ulubionymi porami roku była wiosna i lato, ale odkąd zaczęła się moja kulinarna przygoda na blogu, coraz bardziej zaczynam doceniać jesień. Pamiętam jeszcze ze szkoły podstawowej, jak w zeszycie od Środowiska, pod hasłem dary jesieni, wypisywało się: jabłka, gruszki, dynie, żołędzie, kasztany, a na stronie obok wklejało się pomarańczowożółte uschnięte liście. Ach ... piękna ta nasza polska złota jesień.

W tak jesiennym nastroju postanowiłam dziś na warsztat ponownie wziąć gruszkę (dla przypomnienia, na WASABI gruszka już zagościła w jesiennych placuszkach) . Tym razem zapiekaną w cieście francuskim. Przepis znalazłam w swojej kulinarnej teczce, a został on wycięty kilka lat temu z magazynu Elle. W oryginale gruszki gotuje się w winie, ale ponieważ mój stan błogosławiony nie pozwala mi na spożywanie alkoholu, a dodatkowo dzisiejszy mój gość przyjechał do mnie samochodem, postanowiłam je ugotować w syropie cynamonowym. Wyszły pysznie, te winne też muszą być niesamowite ... ale to dopiero za kilka miesięcy ;)



Składniki dla 4 osób:

4 jędrne gruszki
1 opakowanie mrożonego ciasta francuskiego (ja użyłam Blikle)
1 butelka wytrawnego czerwonego wina (u mnie 1,5 litra wody)
200g cukru z trzciny cukrowej/niecała szklanka (u mnie pełna szklanka)
1 laska cynamonu (u mnie 3 łyżki stołowe przyprawy)
2 gwiazdki anyżu
2 łyżki dżemu porzeczkowego
1 żółtko

Zagotowujemy wino (wodę) z cukrem, cynamonem i anyżem. Gruszki obieramy ze skórki, pozostawiając na górze ogonek (efektownie wygląda na upieczeniu), a nożem do wydrążania usuwamy od dołu gniazdo nasienne. Owoce wkładamy do gorącego wina (syropu) i gotujemy na wolnym ogniu ok 10 minut. Zdejmujemy garnek z ognia, przykrywamy ściereczką i pozostawiamy do przestygnięcia ok 15 minut. Po tym czasie wyjmujemy delikatnie gruszki i przekładamy na kratkę/sitko do całkowitego przestygnięcia i osuszenia (ok 30 minut), pomagając sobie papierowym ręcznikiem.

Rozmrożone ciasto wyjmujemy na blat i delikatnie wałkujemy na jeden większy kwadrat, z którego wytniemy następnie cztery mniejsze (proporcjonalnie do wielkości gruszek). Owoce zawijamy w ciasto i smarujemy żółtkiem z 2 łyżkami wody za pomocą pędzelka. Wstawiamy na 2 godziny do lodówki lub na pół godziny do zamrażalnika, by ciasto zachowało kształt.

Nagrzewamy piekarnik do 210 stopni (bez termoobiegu). Schłodzone gruszki przekładamy na blachę wyłożoną pergaminem (u mnie wylądowały w naczyniu żaroodpornym) i pieczemy 30 minut.

Do wina z gotowania gruszek dodajemy 2 łyżki dżemu porzeczkowego i gotujemy bez przykrycia do uzyskania konsystencji syropu. Gruszki podajemy ciepłe, lecz nie gorące, z sosem winnym.



Smacznego.

Placki ziemniaczane i dyniowe czyli przerabiamy podstawy.



J (jak ja) - Mamo, ile jajek dodajesz do kilograma ziemniaków. Robię placki ziemniaczane
M (jak mama) - Jedno, bywa że dwa.
J- Aha...rozumiem, hmmm...A mąki?
M - No nie wiem, tak aby miało dobrą konsystencję. A i odlej wodę z ziemniaków. Odstaw je na chwilę i potem ją zlej albo odciśnij.
J - Czyli ile mąki, tak mnie więcej.
M - No nie wiem? Dwie, trzy łyżki? Dodaj dwie, usmaż jednego sprawdź jak smakuje i w razie czego dodaj jajka albo mąki
J- (po odłożeniu telefonu) - Aaaaaaaaaa........MAMO!!!!!!!!!!!!!!!!!

Trudno osiągnąć ideał a ideałem są placki ziemniaczane mojej mamy. Podbijają serca i podniebienia. Są proste, pyszne i ładne. Postrzępione na brzegach , chrupiące z zewnątrz a w środku mięciutkie. Smakują ziemniakami i cebulką. Można je jeść z cukrem, jogurtem z czosnkiem i sosem tzatziki.

To jedna z tych potraw do których nie miałam odwagi podejść (pozostałe to pierogi, gołąbki, bigos, knedle, mielone i inne...). To jedzenie kojarzące się z domem i rodzicami. Przygotowuje się je bez przepisów z wyczuciem i na oko. Jest w nich magia i doświadczenie gotujących je ludzi. A doświadczenie nie zawsze da się zamknąć w ramy przepisu. Tak więc uzbrojona w rady mamy, z książkami pod ręką, z wiedzą internetową rozpoczęłam gotowanie.

Eksperyment się udał - placki wyszły SUPER :) Prawie jak u mamy, muszę popracować jeszcze nad długością smażenia.

Od siebie poeksperymentowałam jeszcze z plackami z dyni. Na mniejszej ilości, tak na spróbowanie. I muszę powiedzieć, że mi smakowały i kiedyś je jeszcze powtórzę. Może doprawię je bardziej, na przykład po hindusku jak to zrobiła Tilianara.


Placki ziemniaczane
1 kg ziemniaków
1 średnia cebula
2 jajka /moja mama dodaje jedno/
3 łyżki mąki
1 łyżeczka soli
szczypta pieprzu

Przygotowanie:
Ziemniaki ścieramy na tarce o drobnych oczkach. Odstawiamy na chwilę (5 minut) i odcedzamy zebraną wodę (w ściereczce, albo odciskając na sitku).
Do odcedzonych ziemniaków dodajemy sól, pieprz i jajka. Dokładnie mieszamy.

Na patelni rozgrzewamy tłuszcz. Farsz nabieramy łyżką i smażymy (po 2-3 minuty z każdej strony). Ja robię niewielkie i płaskie placki, przy większych może to trwać dłużej.
UWAGA! Placki kładziemy na gorący tłuszcz, ale potem zmniejszamy trochę ogień. W przeciwnym razie placki spalą się z zewnątrz a w środku będą surowe.

Usmażone placki układam na talerzy wyłożonym ręcznikiem papierowym aby odsączyć je z tłuszczu.

Placki ziemniaczano-dyniowe*
170g startej na drobnych oczkach dyni
170 g startych na drobnych oczkach ziemniaków /odcedzonych z wody, jak w przepisie wyżej/
1 jajko
1 łyżka kopiasta mąki
szczypta soli
szczypta pieprzu.

Przygotowanie:
Jak wyżej, czyli - mieszamy dynię z ziemniakami dodajemy jajko, mąkę, sól i pieprz. Smażymy i odkładamy na talerz wyłożony papierowym ręcznikiem

* Wzięłam pół na pół dynię i ziemniaki, myślę jednak, że można zachwiać tą proporcję. W moim wypadku dynia byłą sucha i nie puściła soku (z ziemniaków odcisnęłam).



Siłą rozpędu znaleźliśmy się w:

Ziemniaczanym sezonie 2009
Ziemniaczany Sezon 2009

Festiwalu Dyni 2009

Widziałam kiedyś takie miejsce...

gdzie wzdłuż drogi były stragany z dyniami. Kiedyś - rok temu, może dwa...trudno powiedzieć błądziliśmy wokół Warszawy starając się objechać korek przed Jankami. Była jesienna niedziela i wczesnym wieczorem razem z nami do Warszawy wracały tysiące ludzi. Skręciliśmy w bok i pojechaliśmy. W który bok, jak, przez jakie miejsca...nie wiem, nie pamiętam, nie ja prowadziłam....

Miejsce zniknęło i pomimo wpisywania w wyszukiwarkę najróżniejszych haseł - nic. Pogodziłam się z tym. Cóż dynię lubię, ale nie jestem jej maniaczką. Przeżyję wystarczą mi te, które można znaleźć na bazarze czy pod halą. To co chciałam zobaczyć to te stragany, które były takie ładne, wieczorem oświetlone, śmieszyły i straszyły po amerykańsku poustawianymi rzeźbami z dyń i porozwieszanymi lampkami...

Dałam sobie spokój z poszukiwaniami, ale poszukiwania znalazły mnie same. Na jednym z blogów znalazłam wpis - Wzory na dyni, a tam zdjęcia, a na tych zdjęciach dynie i stragany, a zaraz obok autobus w kolorach stołecznych. Zapytałam i dostałam odpowiedź. Dziękuję Fanta-girl :)

Jadąc ulicą Słoneczną z Magdalenki do Piaseczna jest Lesznowola zwana Dyniowolą (nazwa zaczerpnięta z tego bloga). Po obu stronach ulicy są stoiska a na nich dynie, dynie, dynie...no i gdzieniegdzie cebula albo papryka. Nam nie udało się przejść an drugą stronę (ruch ogromny i to nie tylko samochody osobowe ale ciężarówki, tiry i maszyny budowlane), zatrzymać na dłużej też nie. Wyskoczyliśmy tylko na chwilę, obejrzeliśmy dwa stragany (tyle było po naszej stronie szosy), kupiliśmy co nasze, zrobiliśmy zdjęcia i już nas nie było.


Chciałabym aby takich miejsc było więcej, aby można było spotkać producenta tego co się je. Porozmawiać z nim, popatrzeć sobie w twarz i pomyśleć - Rany jaki fajny człowiek. Dowiedzieć się czegoś o tym co produkuje, jak to przyrządzić i co jeszcze czeka nas w tym sezonie.
Gdy mieszkałam z rodzicami zakupy robiliśmy na Placu Szembeka. Co sobotę rano razem z Tatą wybieraliśmy się na bazar, chodziliśmy od budki do budki, zagadywaliśmy, rozmawialiśmy z tymi znajomymi, wypytywaliśmy o tych jeszcze nieznanych. Ustawialiśmy się w długie kolejki do TYCH sprzedawców, czekaliśmy i z nami czekała masa ludzi. Na Szembeka nadal jest ruch i nadal można spotkać nie tylko handlarzy ale i producentów. Teraz mam tam za daleko aby udać się na sobotnie zakupy...teraz chodzę Halę Mirowską albo Marymoncką i tam rozeznaję teren :)

A może Wy - czytelniczki i czytelnicy - wiecie gdzie można udać się po sezonowe owoce i warzywa albo po produkty regionalne. Ja na razie wiem o tym Gospodarstwie Majlert i odbywających się od czasu do czasu na Rynku Nowego Miasta Jarmarkach Produktów Regionalnych i Tradycyjnych.



Luźno bo luźno - ale nadal w klimacie Festiwalu Dyni


środa, 28 października 2009

Słoiczek pełen słońca - dynia

Bursztyn na talerzu, pomarańczowe kryształki zatopione w słodkim, oblepiającym palce sosie. Właśnie je wyjadam łyżeczką ze spodeczka :)
To dynia a właściwie chutney z dyni. Słodka i pikantna w innej niż dotychczas odsłonie. Skarmelizowana, przyprawiona czuszką i korzennymi przyprawami - PYSZNIE!
Zrobię jej więcej, ale nie do wytrawnych potraw a do lodów i ciast jako polewę. Dodam mniej cukru i pokroję dynię jeszcze drobniej, no i może zastąpię cukier biały trzcinowym....ale i tak jest pysznie...
Nigdy wcześniej nie robiłam słoiczków na zimę....pasteryzowanie i cała otoczka robienia przetworów to jakaś magia i czary niedostępne dla takich początkujących jak ja. Zaczęłam dynią (i mam co do niej jeszcze pomarańczowo-imbirowe plany), zobaczymy może w przyszłym roku skuszę się na więcej :)

Zapraszam na chutney z dyni. Przepis pochodzi z programu Para w kuchni.

Składniki (na 1 mały słoiczek):
1 szklanka cukru
1 szklanka octu winnego
2 szklanki dyni wyciętej w kuleczki lub pokrojonej w drobną kostkę
2 nacięte ząbki czosnku /pominęłam/
4 cm korzenia imbiru
kora cynamonu /dodałam od siebie nie było w przepisie/
10 goździków
kilka plasterków czuszki lub szczypta kruszonego chili
pieprz /dodałam parę ziarenek/
sól

Przygotowanie:
Zagotować ocet z cukrem. Dodać cynamon /albo czosnek/, imbir, goździki i czuszkę. Zmniejszyć ogień. Gotować, aż płyn zacznie gęstnieć. Dodać dynię. Dodać sól i pieprz, pamiętając, że smak się wzmocni. Gotować odkryte, czasami mieszać. Chutney jest gotowy, gdy dynia jest szklista. Jeżeli w garnku zostało sporo płynu należy go na mocnym ogniu szybko odparować.
Wpisuje się tym samym w Festiwal Dyni

Hummus

Hummus jest szybkim i niezawodnym daniem. Doskonale sprawdza się jako wieczorna przekąska, przystawka podczas spotkania ze znajomymi, czy tak jak dziś - śniadanie. Pochodzi z Libanu, i jest popularny w kuchniach arabskiej, żydowskiej i kaukaskiej. Jego głównym składnikiem jest cieciorka i pasta tahina, czyli miazga sezamowa (dostępna w sklepach arabskich/lepsze bary z kebabem i na stoiskach ze zdrową żywnością). Jest częstym bywalcem naszego stołu. Poniżej przepis na śniadanie dla dwojga.



1 puszka cieciorki konserwowej
sok z 1/2 cytryny
2 łyżeczki pasty tahina
2 łyżki stołowe oliwy z oliwek
1/2 ząbku czosnku

Cieciorkę przesypujemy z puszki na sitko i odlewamy zawiesinę. Odsączone ziarna przekładamy do miksera/blendera. Dodajemy pozostałe składniki (sok z cytryny, tahina, oliwa, czosnek) i dokładnie miksujemy na miazgę. Pasta gotowa.

Jeżeli hummus pojawia się u nas jako danie śniadaniowe, by nikomu nie zaszkodzić naszym oddechem od rana, proponuję zastąpić czosnek świeżą bazylią lub rozmarynem ... tak jak to nastąpiło u nas dziś rano :)



Smacznego!

wtorek, 27 października 2009

Krewetki curry

Znowu curry, znowu zapach Indii i znowu piekielnie ostro. Ale czego się nie robi dla zmarzniętego domownika, który po dniu pracy potrzebuje czegoś gorącego, smacznego i ....."niech to będzie curry"

W poszukiwaniu inspiracji trafiłam do Liski z White Plate i znalazłam to czego szukałam. Liska proponuje krewetki z makaronem Mie i sosem szafranowym.
W zawiązku z brakami w kuchni dokonałam kilku zmian. Nie miałam szafranu, więc zastąpiłam go kurkumą, białe wytrawne wino zastąpiłam winem śliwkowym, a szalotkę porem...i danie gotowe. Nie wiem jak smakuje oryginał (muszę koniecznie kupić szafran aby go spróbować), wiem natomiast, że po zmianach smakowało nam bardzo, bardzo :D
Krewetki z curry i kokosem (cytowane za Liską)

Sos:

80 ml białego wytrawnego wina /użyłam słodkiego śliwkowego wina/
1/2 łyżeczka słupków szafranu /nie miałam, użyłam kurkumy/

1 łyżka oliwy
2 + 3 łyżki masła
2 ząbki czosnku, drobno pokrojone
4 dymki (2 bez szczypioru) /u mnie por, objętościowo tyle co 4 dymki, tylko białe części/
1 łyżeczka czerwonej pasty curry
1 łyżka wiórków kokosowych
1 -2 cm kawałka świeżego imbiru, obranego i drobno pokrojonego
sok z 1/2 cytryny
500 g krewetek koktajlowych (świeżych lub mrożonych) /u mnie były większe i mrożone/
świeża kolendra, posiekana /od siebie dodałam jeszcze rukoli/


Wino i szafran /kurkumę/ umieszczamy w garnuszku i na bardzo małym ogniu gotujemy tak długo, aż wino zmniejszy objętość o połowę.
Na dużej patelni rozgrzewamy masło (2 łyżki), dodajemy czosnek, po minucie krewetki i dusimy 2-3 minuty. Krewetki z sosem wlewamy do garnka z winem i na tej samej patelni rozgrzewamy kolejne 3 łyżki masła i oliwę. Dodajemy pokrojoną dymkę /pora/ i dusimy, aż zmięknie (ok. 5 minut), następnie dodajemy imbir, pastę curry, sok cytrynowy i wiórki kokosowe, dusimy jeszcze minutę, a następnie całość dodajemy do garnka z krewetkami. Dokładnie mieszamy i doprawiamy solą i pieprzem.
Podajemy z makaronem Mie przygotowanym wg instrukcji na opakowaniu.
Ja ugotowany makaron mieszam z sosem w garnku i dopiero wtedy rozkładam do miseczek.
Posypuję natką kolendry /i rukolą/.

Smacznego!

Polędwiczki wieprzowe duszone ze śliwkami

Dziś ponownie przygotowując obiad skorzystałam z babcinego prezentu "Kuchnia Polska" z 1962 roku. Dla przypomnienia, na WASABI znajduje się już przepis z tej książki na kotlety schabowe. Tym razem od wczoraj w lodówce czekały na mnie rozmrożone polędwiczki wieprzowe, a w szafce kuchennej pachniało wędzonymi suszonymi śliwkami zakupionymi w weekend na bazarze. Co prawda w książce nie znalazłam żadnego przepisu łączącego te dwa składniki, ale pozwoliłam sobie na małą inspirację przepisem na Polędwiczkę wieprzową duszoną z jabłkiem. U mnie zamiast jabłek do garnka trafiły śliwki.



2 wieprzowe polędwiczki (ok 70dkg)
sól/pieprz
suszony kminek
suszony majeranek
mąka
tłuszcz do smażenia
25 dkg suszonej śliwki (moje śliwki były dodatkowo wędzone/kupione na wagę, co dało dodatkowy aromat mięsu)

Polędwiczki wieprzowe opłukać, osączyć, oprószyć solą i mąką. Obsmażyć na silnie nagrzanym tłuszczu ze wszystkich stron do momentu zarumienienia. Przełożyć do rondla, wlać tłuszcz ze smażenia. Obsypać kminkiem i majerankiem, całość zalać ciepłą wodą (tak by przykrywało mięso) i dusić pod przykryciem do miękkości (ok 1 godz). 15 minut przed końcem duszenia wsypać śliwki i dalej dusić. Gotowe mięso wyjąc na deskę i pokroić w skośne plastry. Ułożyć na talerzu, oblewając sosem ze śliwkami.



U mnie polędwiczki zostały podane z dzikim ryżem i z prostą sałatką z tego co akurat było w lodówce.

poniedziałek, 26 października 2009

Warkocz z morelami i domowym marcepanem

Tak jak pisałam w sobotę, po wizycie we francuskiej cukierence dopadła mnie chęć na zrobienie własnego ciasta francuskiego. U innych blogowiczek znalazłam kilka przepisów ale najbardziej zainspirował mnie Danish Pastry od Lenki z Pracowni Wypieków.



Początkowo przepis troszkę mnie przerażał, wydawał się nie do ogarnięcia, ale przestudiowawszy go kilkakrotnie stwierdziłam, że kto jak to, ale ja dam radę ;) Chyba najbardziej zainspirowały mnie w tym przepisie domowej roboty marcepan (uwielbiam ten kupny), nowy sposób zawijania ciasta i rozłożenie działań na dwa dni (pierwszego dnia wyrabiamy ciasto francuskie, a następnego zawijamy warkocz z dodatkami) ... tego samego wieczoru wzięłam się do roboty.

WIECZOREM

Ciasto:

1/4 szklanki ciepłej wody
1 opakowanie suchych drożdży (7g)
1/2 szklanki ciepłego mleka
1 duże jajko
1/4 szklanki cukru
1 łyżeczka soli
2,5 szklanki mąki
200 g chłodnego masła


Do miski wlewamy wodę, wsypujemy drożdże, mieszamy i zostawiamy na minutę. Dodajemy mleko, jajko, cukier, sól i ponownie mieszamy. Odstawiamy.

Mąkę wsypujemy do robota kuchennego (lub dużej miski). Chłodne masło kroimy drobno w 1/2 cm plasterki i dodajemy do mąki. Lekko miksujemy lub zagniatamy łyżką, ale tylko na tyle, by masło z mąką lekko się połączyły, a masło ciągle było w małych kawałkach. Wlać drożdże z mlekiem i bardzo łagodnie mieszamy całość łyżką.

Ciasto zawijamy w folię spożywczą i chłodzimy w lodówce przez całą noc.
*Zawinięte w folię można przechowywać w lodówce do 4 dni.

RANO

Od męża/sąsiada pożyczamy miarkę centymetrową, lub wyciągamy z szuflady miarkę krawiecką :)
Dużą stolnicę/blat wysypujemy lekko mąką. Kładziemy na niej ciasto:
- Na początek rozwałkowujemy je na kwadrat o boku 40 cm.
- Następnie składamy ciasto tak, jak kartkę - 1/3 dolnego boku składamy do środka, na to nakładamy 1/3 górnego boku (rysunek)
- Teraz rozwałkowujemy na prostokąt o wymiarach 25 cm na 60 cm. Składamy wzdłuż krótszego boku tak jak na początku.
- Rozwałkowujemy na kwadrat o boku 50 cm. Składamy.
- Rozwałkowujemy na prostokąt 25 x 60 cm. Składamy.


Tak rozwałkowane i złożone ciasto zawijamy w folię i schładzamy w lodówce ok 30 minut.


NADZIENIE

1. Morelowe

1 szkl suszonych moreli
1 szkl cukru
1 szkl wody
2 łyżki soku z cytryny
1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii

Wodę, cukier i morele wkładamy do garnuszka i gotujemy tak długo, aż morele napęcznieją i zmiękną. Wtedy dodajemy sok z cytryny i wanilię i miksujemy na gładką masę. Odkładamy w chłodne miejsce do wystygnięcia.

2. Migdałowe

1 szkl migdałów bez skórki
1/2 szkl cukru pudru
2 łyżki masła miękkiego
1/2 łyżeczki migdałowego ekstraktu
2 białka jaja, lekko ubite

Migdały, cukier, masło i ekstrakt miksujemy na gładką masę. Dodajemy białka i ponownie miksujemy.


ZAWIJANIE WARKOCZA

1/2 Ciasta rozwałkowujemy na prostokąt o wymiarach 25 x 40 cm (druga połowa ląduje w lodówce).
Nożem lub radełkiem, delikatnie nakreślamy na cieście wzdłuż dłuższego boku dwie pionowe linie, dzielące ciasto na 3 części (ale nie przecinać go!).
Na środkowej części układamy połowę wystudzonego nadzienia morelowego, a na nim migdałowe.
Na bocznych częściach robimy skośne (w dół) nacięcia co 2-3 cm,
Zaczynając od góry, splatamy nacięcia jak warkocz.
Dolną część zawijamy i podwijamy pod spód.
Wierzch gotowego warkocza smarujemy za pomocą pędzelka białkiem i posypujemy cukrem.
Kładziemy go na blachę wyłożoną papierem do pieczenia
Nastawiamy piekarnik na 190 stopni (termoobieg) i bierzemy się za drugą połowę ciasta, powtarzając te same czynności.


Tak przygotowane warkocze wstawiamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy ok. 20 minut do momentu zrumienienia się ciasta.

I tyle ... naprawdę straszniej wygląda to w teorii niż w praktyce.
Polecam, bo na prawdę smakowicie warto.

Śniadanie...

Uwielbiam śniadania, chociaż zdarzyło mi się o nich zapominać i zjadać dopiero w pracy nawet koło południa.

Śniadanie, rano, poranek... obok "zmierzchu" "poranek" to słowo, które wymawiam z rozmarzeniem. Kojarzy się z miłymi, niespiesznymi chwilami, momentami w których jest śmiech, znajomi, albo spokój, cisza i czas.

No więc i ja znalazłam czas aby przygotować sobie śniadanie. Lodówka niby pełna, niby jest w niej wszystko co lubię i na co mogę mieć ochotę, ale odchodzę kręcąc nosem jak dziecko.
Czekając na inspirację włączam komputer, sprawdzam pocztę, piję herbatę.....i przypominam sobie jeden z śniadaniowych przepisów jakie znalazłam. Owsianka, coś co w dzieciństwie doprowadzało mnie do płaczu, dziś brzmi jak idealne śniadanie. Płatki owsiane są więc do dzieła.
Wyszło wspaniale. Gorące, słodkie, ale nie za bardzo. W mlecznej, miodowej i pachnącej cynamonem masie co chwila trafiałam na kawałek chrupiącego migdała albo kwaskowatej żurawiny...mniam!

Owsianka Patrycji
(porcja dla 2 osób)

Potrzebujemy:
2 szkl. wrzątku /u mnie pół na pół woda z mlekiem/
szczypta kurkumy
1 łyżka kaszy jaglanej /nie miałam, pominęłam dodałam więcej płatków owsianych/
1/3 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki suszonego imbiru
8 łyżek płatków owsianych "surowych" (nie poddanych obróbce termicznej)*
szczypta soli
1 lub 1 1/2 łyżki soku z cytryny
1-2 posiekane orzechy włoskie /zastąpiłam migdałami/
1 łyżka drobnych rodzynek /zastąpiłam suszoną żurawiną/
ew. mleko pełnotłuste lub odtłuszczone (do smaku, ok. 1/2-1/4 szkl.)
fruktoza syrop z agawy lub miód - do smaku

Przygotowanie:
Do wrzątku wsypujemy kurkumę.
Po chwili kaszę jaglaną i cynamon.
Czekamy minutę, dodajemy płatki owsiane oraz imbir.
Po chwili sól.
Gotujemy pod przykryciem 20 minut na małym ogniu.
Po tym czasie dodajemy sok z cytryny i wrzątek (do uzyskania pożądanej konsystencji).
Wsypujemy orzechy, mieszamy. Po chwili dodajemy rodzynki.
Dodajemy mleko (tyle ile lubimy lub wcale -wg.uznania) oraz fruktozę lub agawę do smaku (ew. miód), czekamy aż się zagotuje.

Smacznego!

* Patrycja poleca 3-4 łyżki łamanego owsa (pinhead oatmeal). Ciekawe czy do zdobycia w Polsce?

niedziela, 25 października 2009

Domowo i ciepło...naleśniki

Kolejny prosty i podstawowy przepis. Często jedno z tych dań, które wykonujemy jako pierwsze w naszym życiu (poza kanapkami). Dla mnie naleśniki to taki sobotnio-niedzielny rytuał lub miła niespodzianka dla zmęczonego dniem pracy domownika. To właśnie TO połaczenie mleka i mąki, które pachnie jak dzieciństwo.

U mnie w domu tym rodziców i teraz moim własnym naleśniki wywołują na twarzach dorosłych dziecięcy błysk, bo można z dżemem, kremem kakaowym, bananami, serkiem waniliowym i rodzynkami...a gdy to kolacja to i z mięsem i z kapustą z grzybami i serem na ostro jak quesadillas. Najbardziej lubię zjeść takiego naleśnika prosto z patelni, samego bez dodatków. Delektować się mączno-mlecznym smakiem ciasta, jego miękkością i miłą w dotyku fakturą. Co z tego, że parzy w palce, jeśli jest to tak przyjemne :)

W zeszłym roku eksperymentowałam z naleśnikami, dodawałam różnych mąk, drożdży, smażyłam cieńsze i grubsze. Teraz robię na "oko" i staram się odtworzyć smak naleśników mojej mamy. Moje na oko zaczęło się od książki "Potrawy z mąki i kasz" Barbary Bytnerowiczowej. Książka nadal jest u mamy, ma pogubione kartki (mam nadzieje, że ta z naleśnikami i druga z przepisem na racuchy się ostały), nie pamiętam już proporcji (robiąc te naleśniki starałam się ją odtworzyć) wiem jak ma wyglądać ciasto (gęsta ale płynna śmietana) i jak zachowywać się na patelni.

Naleśniki

Składniki:
2 szklanki mąki krupczatki (czasami 2,5 szklanki)
1 jajko (przeglądając przepisy widziałam, że wszędzie są 2 jajka więc następnym razem spróbuję z dwoma)
1 szklanki wody (może być gazowana)
2 szklanki mleka
łyżka oleju (albo roztopionego masła)
szczypta soli

olej/masło/słonina/ghee* do smażenia


Przygotowanie:
Mleko miksujemy z wodą i jajkiem. Powoli dodajemy mąkę razem z solą, tak aby w cieście nie porobiły się grudki. Na końcu dodajemy olej/roztopione masło.
Ciasto powinno chwilę odpocząć - przynajmniej 30 minut**.

Ciasto smażymy na nasmarowanej tłuszczem patelni. Do natłuszczenia można użyć specjalnego spryskiwacza, można też nakładać tłuszcz papierowym ręcznikiem maczanym w tłuszczu.
Ciasto naleśnikowe wlewamy na mocno rozgrzaną patelnie. Niewielką ilość, tak aby cała patelnia pokryła się cienką warstwą. Smażymy ok 1 minuty z jednej strony, przerzucamy*** na drugą i dosmażamy kolejne 30 sekund. Po pewnym czasie dochodzimy do takiej wprawy, że wystarcza nam jedno spojrzenie aby wiedzieć czy naleśnik jest gotowy czy też nie.

Podajemy z czym dusza zapragnie. Naleśniki ze zdjęć jadłam z dżemem truskawkowym i było mi wspaniale :D


Smacznego!
* bardzo odpowiada mi smażenie na ghee.
** jak się nam spieszy można nie czekać. Zdarzało mi się zostawiać ciasto (szczelnie przykryte folią) na następny dzień. Nic nie traciło ze swoich właściwości.
*** Przerzucanie to osobna bajka. Marzyłam aby nauczyć się obracać naleśniki podrzucając je wysoko. Technikę mam opanowaną od dawna i nadal mnie bawi :)

sobota, 24 października 2009

Inspirująca sobota

Pierwsza połowa soboty upłynęła co prawda bez wizyty w domowej kuchni ale i tak pod znakiem kulinarnym :) ...

Rano wybraliśmy się na zakupy pod Halę Mirowską. Uwielbiam tamtejszy klimat: panie z wózkami na kółkach, panowie w "wędkarskich kamizelkach", nielegalne przekupki poukrywane w dojazdowych alejkach i bramach. Nasz bagażnik samochodowy wypełniły m.in. śliwki, gruszki, kabaczki, papryki, pomidory i 3 duże dynie (zakupione z myślą o festiwalu dyni i przyszłotygodniowej imprezie halloweenowej).

Po tak udanych zakupach mąż zaprosił mnie na drugie śniadanie do przepysznej francuskiej kawiarnio/cukierni na Nowym Świecie - Cafe Vincent. Już sam zapach na dzień dobry powala na kolana. Na ladzie same smakowite wypieki: croissanty z różnymi nadzieniami, ciastka francuskie, tarty, bagietki na zakwasie ... Zjedliśmy pyszne francuskie ciastka na słono ze szpinakiem i szynką. Ślinka do tej pory mi cieknie :) Natomiast kawy w tym miejscu nie polecamy ;)

Wracając do samochodu wstąpiliśmy do księgarni na Nowym Świecie. Prawie padłam przed półką z książkami kulinarnymi, ponieważ ominął mnie fakt, że na polskim rynku pojawiła się już książka "Nigella Świątecznie". To było dla mnie bardzo miłe zaskoczenie, od jakiegoś czasu czekałam na to wydanie w polskiej wersji językowej. Obok tej książki na półce leżał przeceniony z 56zł na 20zł !!! "Olivier w kuchni" (ma troszkę zagniecione tylne rogi). Widząc moje zachwycenie nad tymi dwoma tytułami, mąż sprawił mi sobotnią niespodziankę, zakupując obydwie książki w prezencie :)))
Dlatego Kochanie wszystkie najbliższe dania zainspirowane przepisami z tych dwóch książek dedykuję Tobie :*

Ale zanim to nastąpi, zainspirowana wypiekami z Cafe Vincent, dziś wieczorem biorę się za domowej roboty ciasto francuskie, a jutro rano powstanie z niego warkocz z nadzieniem morelowo/marcepanowym (własnego wyrobu).

Oby więcej tak inspirujących sobót :)

piątek, 23 października 2009

Zachciewajka jagodowa.

Zachciewajka to to coś, co w danej chwili, momencie, minucie i sekundzie (czasem utrzymującej się dłużej niż minuta) muszę mieć a właściwie zjeść. Przypadłość kobiet w ciąży, do których nie należę, czasami i mnie dopada.

A w taką pogodę czego się chce - deseru się chce :). Ale nie czekoladowego, z jabłkami, cynamonem, polewą karmelową, bez bakalii i orzeszków - mi się chce lodów i to lodów zimnych, owocowych, nie za bardzo kremowych....

Zrobię lody* jagodowe (bo przecież po nie nie zejdę w taką pogodę!)....Lody są szybkie, mogą być w wersji dietetycznej bądź mniej...ja robię taką pół na pół :). Tak więc przedstawiam Wam przepis na deser zachciewajkę rodem ze sprzedaży telewizyjne i zainspirowane lodami na patyku Jamiego Oliver'a. Deser bywa nie fotogeniczny :)
Potrzebujemy:
mrożonych owoców (u mnie jagody)**
jogurt
śmietana kremówka
miód (może być cukier a może być i bez słodzenia)
blender posiadający pojemnik do rozdrabniania z pokrywką


Wrzucamy zamrożone owoce, dodajemy jogurt, śmietanę i miód...włączamy mikser i miksujemy do czasu powstania gładkiej masy.

Im więcej zmrożonych owoców tym bardziej zmrożone są lody.
Śmietana kremówka (łyżka bądź dwie) nadaje lodom zapachu śmietanki i kremowości.

Można jeść z pojemniczka, z pucharka, przyozdobić bitą śmietaną a nawet zamrozić w pojemniczkach do lodów na patyku (tak jak radzi Jamie). Ja zazwyczaj jem takie półpłynne, mocno zimne.

Smacznego!
* tak naprawdę to nie lody a shake owocowy mocno zmrożony. Ale w tej sytuacji samooszukiwanie jest drogą ku szczęśliwości :)
** łatwe do "zmiksowania" są maliny, jagody, jeżyny a nawet wiśnie czy czereśnie. Z truskawkami może być problem, jeśli nasz blender ma za małą moc (czyli jeśli nie można nim rozdrobnić lodu), prawdopodobnie nie da się też rozdrobnić mocno zamrożonych truskawek. W takim wypadku rozmrażamy je ale nie do końca i postępujemy dalej zgodnie z przepisem.

czwartek, 22 października 2009

Szybkie curry z dynią

Za oknem szaro i zimno, deszcz siąpi, wieje wiatr. Najgorsze są te kolory odbierające nadzieje i uśmiech. Aby się rozgrzać wybieram w egzotyczna podróż do kuchni. Danie tak szybkie jak raz, dwa trzy frytki...

Gorąca pasta curry, słoneczna limonka i łagodne mleko kokosowe a do tego słoneczna i słodka dynia*....
Podpierając się przepisem ze strony Sweet Spoon stworzyłam swoje słoneczne curry.

Zapraszam!

Składniki:

  • 3 łyżki żółtej pasty curry / zazwyczaj używam żółtej, dziś się skończyła więc użyłam zielonej/
  • 2 cebule
  • 4 ząbki czosnki
  • 2 cm korzenia imbiru (ścieramy)**
  • 1 dynia ok 1kg / u mnie było mniej, ale nie wszyscy w domu lubią dynię/
  • 2 piersi z kurczaka
  • 400ml mleczka kokosowego***
  • 1 limonka
  • 2 liście limonki kafir
  • 3 duże łodyżki trawy cytrynowej rozgniecionej nożem
  • 2-3 łyżki sosu rybnego
  • szczypta kurkumy
  • kolendra
  • ryż, chlebek naan do podania


Przygotowanie
Na patelni rozgrzewamy olej, dodajemy cebulę, czosnek, imbir i pastę curry - chwilę smażymy. Po tym czasie dodajemy dynię i smażymy 2-3 minuty. Dodajemy kurczaka pokrojonego w kostkę i smażymy do chwili aż kurczak zrobi się biały. Dodajemy mleko kokosowe, liście kafir, trawę cytrynową, doprawiamy sosem rybnym. Dusimy na małym ogniu, aż kurczak i dynia zmiękną a sos lekko zgęstnieje. Doprawiamy sokiem z limonki.
Ja dodaję jeszcze szczyptę kurkumy aby uzyskać piękny żółty kolor. Posypujemy kolendrą /której u mnie zabrakło/
* Dynia jako dodatek do curry nie podbiła naszego serca, chyba jej konsystencja jest za mało "chrupka". Dawno temu eksperymentowałam jednak z curry z dodatkiem pure z dyni. Pół szklanki pure dodane po tym jak dodamy mleko kokosowe dawało fajny słodko-owocowy posmak. I tak chyba wolę.
** lubię dodać czasami galangal zamiast imbiru, albo pół na pół imbir i galangal.
*** Proporcje proporcjami a ja się zagapiłam i wlałam więcej mleczka kokosowego. Wyszła zupa - pyszna :D

środa, 21 października 2009

Imieninowa szarlotka

Wczoraj swoje imieniny obchodziła moja babcia, Irena. Postanowiłam zrobić jej niespodziankę, i tym razem zamienić role babcia - wnuczka, i pojawić się u niej z domową szarlotką. Ponieważ obydwie z babcią jesteśmy fankami cynamonu, nie oszczędzałam go w tym przepisie ... Podczas wizyty ciasta w piekarniku, w całym domu pachniało wanilią i jabłkami. Ciasto jest bardzo kruche, a tak duża ilość jabłek zamienia nasz wypiek w bardzo wykwintny deser. Mniam :)



Ciasto:
3 szklanki mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
3/4 szklanki drobnego cukru do pieczenia
1 cukier waniliowy
250 g masła
3 żółtka
1 całe jajko

Jabłka:
2 kg jabłek (niech Pani w warzywniaku doradzi Wam, który rodzaj w danym okresie jest najlepszy do ciasta)
około 12 łyżeczek brązowego cukru
1 cukier waniliowy/cynamonowy
2 łyżeczki cynamonu
2 łyżeczki przyprawy do szarlotki

Piana:
3 białka
1/4 szklanki drobnego cukru do pieczenia


Jabłka obieramy, i wydrążamy pestki. Na specjalnej tarce lub używając specjalnej nakładki krojącej w robocie, siekamy jabłka na cienkie plasterki. Przerzucamy je do dużego garnka, dodajemy cukier oraz cukrem waniliowym i lekko podsmażamy, tak aby się nie rozpadły. Zestawiamy z palnika, dodajemy przyprawy i dokładnie mieszamy. Pozostawiamy do przestygnięcia.

Mąkę przesiewamy razem z proszkiem do pieczenia bezpośrednio na stolnicę, dodajemy cukier, cukier waniliowy oraz masło. Wszystko siekamy nożem. Dodajemy 3 żółtka i 1 całe jajko. Zagniatamy szybko ciasto i dzielimy je na 2 części.

Jedną część ciasta rozwałkowujemy i przekładamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Wykładamy na nią wszystkie jabłka. Na jabłka delikatnie rozsmarowujemy ubite na sztywno białka przygotowane z trzech jaj z dodatkiem 1/4 szklanki cukru. Pozostałą część ciasta rozwałkowujemy w kształcie prostokąta o wymiarach blachy i przekładamy w całości na białka ( by urozmaicić wygląd, z drugiej części rozwałkowanego ciasta możemy powycinać wykrawaczkami różne kształty, i takie mini ciasteczka poukładać na białku.

Wstawiamy do nagrzanego do 175 stopni (termoobieg) piekarnika i pieczemy przez 1 godzinę. Po wystygnięciu możemy posypać cukrem pudrem.

Najlepiej smakuje jeszcze ciepła (ale nie gorąca) z dodatkiem lodów waniliowych.



Smacznego!

Chleb orkiszowy

"Orkisz wzmacnia ciało, zapewnia dobrą krew i pogodne usposobienie. Pomaga przy zmęczeniu, spadku wydolności, problemach z sercem i układem krążenia, przy anginach, alergiach, utrudnionej przemianie związków wapnia, przy wzmożonej podatności na infekcje, chorobach wątroby i nerek, by wymienić tylko niektóre. Działa "rozgrzewająco", wspomaga, więc krążenie, jest "tłusty", więc przyczynia się do poprawy funkcjonowania systemu nerwowego, dzięki zawartości podstawowych aminokwasów jest "wysokowartościowy, powoduje prawidłowe trawienie i lepszą budowę tkanki mięśniowej, "zapewnia dobrą krew" i jest naturalnym środkiem znakomicie poprawiającym nastrój oddziałującym na psychikę" ... pozostaje tylko codziennie jeść orkisz :)

Chlebek bardzo prosty, a porównując inne wypieki tego typu - bardzo szybki do zrobienia. Można go trzymać po upieczeniu do 7 dni zatrzymując jego wilgotność. Pół bochenka zniknęło podczas kolacji. Przepis pochodzi z blogu moje wypieki.



Składniki na 2 bochenki:

800 g mąki orkiszowej
2 łyżeczki soli
1 saszetka suchych drożdży (7 g)
2 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżeczka miodu
600 ml ciepłej wody
nasiona sezamu do posypania

Mąkę i sól mieszamy ze sobą, dodajemy drożdże. W środku kopczyka robimy dołek, dodajemy oliwę, miód i wodę. Dobrze wyrabiamy (przez 5 - 10 minut), aż ciasto zacznie odchodzić od brzegów naczynia - na tym etapie może cały czas być klejące (nie dosypywać mąki).

Ciasto przenosimy do wysmarowanych masłem i wysypanych otrębami (lub bułką tartą) foremek - keksówek o wymiarach 21 x 10 cm. Wypełniamy je do połowy, wciskając ciasto w narożniki. Przykrywamy je ściereczką i pozostawiamy w ciepłym miejscu do wyrośnięcia i podwojenia objętości (ciasto powinno wyrosnąć po brzegi foremki) - ok. 1,5 godziny. Przed pieczeniem bochenki smarujemy pędzelkiem mlekiem i posypujemy sezamem.

Piekarnik nagrzewamy do temperatury 200ºC (termoobieg) przez około 40 - 50 minut, aż górna skórka chleba będzie brązowa, a bochenek będzie brzmiał głucho po uderzeniu od spodu. Wystudzamy je na kratce.



Smacznego :)

poniedziałek, 19 października 2009

Sajgonki

Do Azji na razie się nie wybieram, lokalny bar wietnamsko-chiński coś się pogorszył, a do tego lepszego nie chce nam się jechać.
Tak więc stanęło na domowych sajgonkach, które może nie są daniem raz - dwa - trzy, ale do trudnych też nie należą. Wymagają trochę talentów manualnych i uwagi szczególnie przy smażeniu i zwijaniu. Ale przecież to dobra zabawa. Tak jak i przy sushi zdarza nam się je zjadać świeżo usmażone siedząc przy kuchennym stole. Mało wykwintne w takim wydaniu, ale jakie pyszne :)

Sajgonki po domowemu.

  • papier ryżowy - ok. 20 sztuk *
  • 100 g makaronu sojowego, ryżowego lub z fasoli mung /u mnie dziś był makaron wstążki zamiast nitki/
  • 300 g mielonego mięsa drobiowego lub wołowego
  • 2 małe marchewki
  • 2 średnie cebule
  • 1 papryka
  • 3 ząbki czosnku
  • cebula dymka
  • 3 liście kapusty pekińskiej
  • 6 grzybów mun (zależy od wielkości)
  • pędy bambusa - opcjonalnie, nie wszyscy lubią ich zapach
  • Olej sezamowy - 2 łyżki (nie więcej, ma bardzo intensywny smak)
  • olej do smażenia
Przyprawy dowolnie i według gustu!:
  • sos sojowy
  • sos rybny
  • sos ostrygowy
  • chili - do smaku
  • przyprawa 5 smaków - do smaku ;)

Przygotowanie:

Makaron przygotowujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Gotowy makaron siekamy nożem na mniejsze kawałki. Łatwiej jest pokroić ugotowany makaron ryżowy/sojowy niż próbowac go łamać gdy jest suchy
Grzybki mun zalewamy wrzątkiem i namaczamy przez 15 minut. Po tym czasie usuwamy twarde nóżki i kroimy grzyby w paseczki.
Warzywa kroimy w słupki, kapustę pekińska w paseczki.

W woku albo na dużej patelni rozgrzewamy olej sezamowy, wrzucamy na niego czosnek i chwilę podsmażamy, gdy czosnek zacznie nabierać koloru wrzucamy mięso. Smażymy.
Usmażone mięso przekładamy na talerz.
Na tej samej patelni podsmażamy cebulę, marchew i pietruszkę - podsmażamy chwilę. Następnie dodajemy, grzybki mun, mięso, ugotowany makaron i kapustę pekińską.
Doprawiamy do smaku sosem sojowym, ostrygowym, chili i/lub przyprawą 5 smaków**. Mieszamy i jeszcze chwile dusimy razem. Studzimy.

Płat papieru ryżowego zwilżamy delikatnie wodą i kładziemy na desce. Po chwili papier powinien zrobić się delikatny i elastyczny. Nakładamy farsz (1 łyżkę, nie za dużo) na płat i zwijamy podobnie jak krokiety czy gołąbki - w kopertę***
Gotową sajgonkę odkładamy, kolejne układamy tak aby się ze sobą nie dotykały (lubią się sklejać i potem rozpadają się przy smażeniu).
Gotowe sajgonki smażymy na gorącym oleju do czasu, aż się zrumienią - obracamy w trakcie. Należy uważać, żeby podczas smażenia sajgonki nie pozlepiały się ze sobą.
Usmażoną sajgonkę kładziemy na chwilę na papierowy ręcznik aby osączyć z tłuszczu a następnie serwujemy i jemy :D

Smacznego!

UWAGA!
Gdy nie mamy czasu i weny świeże warzywa można zastąpić gotową mrożoną mieszanką chińską****. Wtedy wykonanie jest o tyle szybsze, że odpada nam szatkowanie i przygotowanie warzyw, bo przygotowujemy zgodnie z przepisem na opakowaniu. :)

* Na rynku zaobserwowałam dwie wielkości papieru ryżowego - o mniejszej i większej średnicy. Używam raczej tych większych, jeśli jednak ich nie mam to farsz zawijam w dwa arkusze papieru ryżowego. Nam smakuje ta większa ilość ciasta a i w czasie pieczenia farsz nie ucieka.
** Pełna dowolność i kwestia gustu. Ja często pomijam przyprawę 5 smaków i sos rybny, jestem za to wielbicielką sosu ostrygowego.
*** Pięknie pokazano to na schemacie. Sprawdź TU.
****Nie mam tu na myśli mrożonego posiłku na patelnię, tylko czystą mieszankę warzywną.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...