Listopad to trudny miesiąc, może nawet trudniejszy niż styczeń (który jest uważany za najbardziej depresyjny miesiąc). Słońca coraz mniej, zmiana czasu wybija z rytmu, pierwsze przenikliwe zimno, coraz mniej błękitnego nieba i liści na drzewach, śniegu który rozjaśni ulice jeszcze nie widać.
W tramwajach i autobusach ścisk - wszyscy ubierają się w coraz grubsze kurtki i płaszcze. I w tym nieszczęsnych środkach komunikacji miejskiej jest nam albo za zimno (jeszcze nie grzeją), albo za gorąco (zaczęli grzać i co zrobić z czapką, szalikiem i płaszczem?!?!). Na ulicach korki, więc w samochodzie coraz dłużej i niecierpliwie - bo to albo mgła albo deszcze.
Jakby tego było mało to jeszcze jak wychodzimy i wracamy jest ciemno. Nic tylko obrazić się!
I się obrażają, ludzie się na siebie obrażają. Fukają, kąsają, obrzucają nienawistnymi spojrzeniami, ochrzaniają. Ja wiem, jest trudno. Jest tak dużo rzeczy i spraw, które psują nam humory - kryzys, polityka, upadek kultury, zmierzch cywilizacji, dziury w jezdni, drożyzna na półkach...wymieniać dalej? Ale czy musimy dorzucać sobie jeszcze te wzajemne ofukiwanie i nękanie - wzrokiem, słowem, gestem?
Dlatego proszę UŚMIECHNIJ SIĘ! Ja się na Ciebie nie gniewam. Ja się przesunę aby zrobić Ci miejsce. Nie ma problemu, że się zaczepią nam torebki, w końcu to tramwaj. Bardzo przepraszam, nie chciałam nadepnąć Ci na nogę. Serio!! Jak czytam książkę ze słuchawkami na uszach, a stoisz za moimi plecami to Cię nie widzę. Dlatego też proszę, dotknij mojego ramienia, nie musisz mówić, patrząc Ci w twarz będę wiedziała i schowam książkę i ustąpię Ci miejsca. Fukania i obgadywania za moimi plecami, gdy mam nos w książce, a w uszach muzykę, efektu nie przynoszą. Serio, serio.
Ponieważ czasami trudno o uśmiech od nieznajomych, w niedzielny poranek ładuje baterie od Pani O. Jej mądrość, radość i zadziorność działają jak witamina C, bezchmurne niebo i dobra muzyka jednocześnie. I dlatego (i z wielu innych powodów) karmię ją scones. Są pyszne, są grzeszne, są niesamowicie sycące i uzależniające. Z dużą ilością masła i dżemem morelowy z lawendą dają siłę do uśmiech przynajmniej do środy - polecam! Niby bułeczki, niby kruche ciastko....trzeba spróbować.
Scones z rodzynkami
Źródło: J.Oliver "Każdy może gotować"
Składniki:
120 g rodzynek lub mieszanki suszonych owoców + sok pomarańczowy
450 g mąki
3 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki sody oczyszczonej
120 g masła (użyłam zimnego)
2 duże jajka
5 łyżek mleka
do podania: masło, dżem, świeże owoce, bita gęsta śmietana...czego dusza zapragnie!
Przygotowanie
Piekarnik rozgrzewamy do 200 C. W niewielkiej miseczce namaczamy owoce w soku pomarańczowym (tak by zaledwie je przykrył), odstawiamy i bierzmy się za przygotowywanie ciasta.
W misce mieszamy mąkę, z proszkiem do pieczenia, sodą i masłem. Ja to zrobiłam w malakserze na trybie pulsacyjnym, można rękoma rozkruszając jak kruche ciasto aż do uzyskania konsystencji okruchów chleba - czyli nie mieszamy za długo.
W innym naczyniu mieszamy jajka, mleko i rodzynki odsączone z soku pomarańczowego. Łączymy suche składniki z mokrymi, szybko zagniatamy miękkie, suche ciasto.
Na oprószonym mąką blacie/stolnicy rozwałkowujemy placek grubości 2 cm i wycinamy ciasteczka kółka (wykrawaczka 7 cm). Powinno wyjść 10. Ja uklepałam okrągły placek i przecinałam go na pół aż do uzyskania odpowienich kawałków (takich "ząbków" widać na jednym ze zdjęć jaki kształt uzyskałam).
Wierzch smarujemy odrobiną mleka i wstawiamy bułeczki do piekarnika. Pieczemy 12-15 minut, w tym czasie zarumieją się i urosną. Przed podaniem delikatnie przestudzić na kratce. Podawać ciepłe z ulubionymi dodatkami.
Smacznego i duuużo uśmiechy :)